czwartek, 23 listopada 2017

Na krawędzi wszystkiego

Okryty śniegiem las na okładce tchnie bardziej ciszą niż grozą, a ostrożnie stąpające w śniegu sylwetki ludzkie przywodzą na myśl długi spacer w późne zimowe popołudnie. Blask rozświetlający czubki drzew też nie zapowiada niczego niepokojącego i otwierając książkę, czytelnik wcale nie jest przygotowany na to, co spotka w środku. Prześlizgnięcie się po tekście blurba bynajmniej nie rozstrzyga sprawy.


Mnie to cieszy. Lubię, jak książka zaskakuje, szczególnie gdy jest to powieść. Z przyjemnością daję się porwać zdarzeniom, wciągnąć w grę. Doceniam, gdy do ostatniej strony opowieść trzyma w napięciu i każe co i rusz snuć spekulacje. Do chwili, gdy nie skończę całej książki, nie czytam żadnych recenzji, nie zagłębiam się w cudze opinie, żeby nie natknąć się na żaden spoiler i nie popsuć sobie zabawy.


Tak też było i w tym przypadku – „Na krawędzi wszystkiego” leżało na moim biurku już od jakiegoś czasu i kusiło obietnicą ciekawej lektury. W końcu nadszedł dobry moment – dzień, w którym spadły pierwsze płatki śniegu, zapowiadające zimę. Zrobiłam sobie w kubku czekoladę, siadłam w ulubionym fotelu i zaczęłam czytać.

Siedemnastoletnia Zoe – główna bohaterka książki – mieszka z mamą i młodszym bratem Jonahem w małym amerykańskim miasteczku w stanie Montana. Rodzina próbuje podźwignąć się z traumy po śmierci ojca, który zaginął podczas samotnej jaskiniowej wyprawy eksploracyjnej. Najgorzej tragedię przeżywa Jonah – wrażliwiec cierpiący na ADHD. Ośmioletni chłopiec ma okresy depresji i napady paniki, w czasie których odmawia wyjścia poza próg domu. Nawet obecność kochających ludzi wokół nie pomaga. Zoe z kolei nie może wybaczyć ojcu, że nie zabrał jej ze sobą na tę ostatnią jaskiniową eskapadę – w minionych latach zawsze wędrowali razem, to on rozbudził w niej pasję grotołaza. Dlaczego ten jeden raz zdecydował się pójść sam?

Jeff Giles bardzo interesująco kreśli sylwetki bohaterów książki, zarówno pierwszo-, jak i drugoplanowych. Barwną postacią jest matka Zoe i Jonaha – nieco zwariowana weganka, która ima się rozmaitych prac, byle tylko zarobić na utrzymanie domu i swoich dzieciaków, które kocha ponad wszystko. Od samego początku przypominała mi Mamuśkę ze szwedzkiej serii o przygodach Tsatsikiego – tak samo wygadana, niedająca sobie w kaszę dmuchać, pomysłowa, szczera, bezpośrednia i o wielkim sercu.

„Na krawędzi wszystkiego” nie jest jednak zgrabną obyczajówką. Nie jest też kryminałem, choć przez chwilę tak mi się zdawało. W pewnym momencie opisywane w książce jezioro zaczyna jednak lśnić „jakby lód pokrywał nie wodę, lecz ogień”, a po jego zamrożonej powierzchni porusza się dziwna postać –  „sunie przez lód spokojnie, ale szybko jak galopujący koń”. I to był moment, w którym dotarło do mnie, że mam w rękach rzecz  zdecydowanie ocierającą się o fantasy.

Komnata w jaskinie w Montanie. Źródło: missoulian.com

Sunącą po lodzie postacią okazał się Iks, łowca dusz z podziemnego świata pełnego grzeszników, zwanego Niziną. Iks został zmuszony do popełniania złych rzeczy, choć sam zły nigdy nie był. Wręcz przeciwnie – choć to postać z piekła rodem (w sensie dosłownym!), czytelnik szybko się przekonuje, ile dobra tkwi w tym dziwnym osobniku. Dla Zoe to po prostu młody, przystojny, tajemniczy chłopak, w którym niespodziewanie dla samej siebie się zakochuje. Z wzajemnością.

„O, matko!” – pomyślałam. – Czytam „Zmierzch!”. A jednak i tym razem trop okazał się fałszywy. „Nigdy nie wyśmiewaj się z mojej nieszczęśliwej nadprzyrodzonej miłości” – mówi Zoe, i jestem skłonna jej posłuchać.  Są z Iksem jak Eros i Psyche – rozdarci między światem śmiertelnym i wiecznym, zderzający się z nieprzychylnością i wrogością wobec relacji, którą za wszelką cenę pragną zbudować.

Dużo w tej powieści brutalności, przemocy, cierpienia – i to za każdym razem takiego, które szykuje na człowieka drugi człowiek. To symptomatyczne, że mimo pierwiastka nadprzyrodzonego obecnego w książce, całe zło jest tak do cna ludzkie, i wypływa z najpodlejszych ludzkich uczuć, z zawiści, głupoty, nienawiści, upokorzenia, tchórzostwa.

Jeff Giles. Źródło: https://twitter.com/MrJeffGiles/media

Dlaczego mimo to uważam, że to lektura godna polecenia nastolatkowi? Bo mowa tu wszystkim, co dla młodych ważne: o prawdziwej dziewczyńskiej przyjaźni, o cienkiej granicy między przyjaźnią a flirtem między chłopakiem a dziewczyną, o relacjach matka – córka, o poczuciu odpowiedzialności za młodsze rodzeństwo, o trudnych emocjach związanych ze stratą i żałobą.

Prawdziwość książki w jakimś stopniu nawet mnie zaskoczyła, gdy sprawdziłam, że jest to debiut powieściowy Jeffa Gilesa. Skąd ten niemłody już człowiek tak świetnie się odnalazł w gatunku YA, po który najczęściej sięgają kilkunastoletnie dziewczyny?   Odpowiedź przyszła wraz z informacją, że nim został pełnoetatowym pisarzem (ach, ta Ameryka, napiszesz jedną książkę i już możesz odcinać kupony!), Giles przez lata pracował jako dziennikarz, ostatnio jako zastępca redaktora naczelnego „Entertainment Weekly”, skupiając się głównie na popkulturze i całym segmencie YA. Dobrze odrobił tę lekcję! Czekam z dużą ciekawością na drugą część historii Zoe i Iksa. Tak, zgadza się – w USA „The Brims of Darkness” już w lipcu przyszłego roku!

Jeff Giles, Na krawędzi wszystkiego, tłum. Marta Duda-Gryc, wyd. IUVI, Kraków 2017.
Wiek: 14+



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz