wtorek, 24 maja 2016

Humorki w Humorkach

Sąsiadka, która wie wszystko o wszystkich, bo całymi dniami przesiaduje w oknie i obserwuje okolicę, zadzierająca nosa mamuśka, której pociecha jest najmądrzejsza i najgrzeczniejsza, wiecznie nadąsana kilkulatka, której wystarczy byle pretekst, by znowu się obrazić… Założę się, że zetknęliście się z takimi „przypadkami” niejeden raz. Wy i wasze dzieci, w miarę poszerzania kręgów społecznych – w przedszkolu, szkole, na urodzinach kolegi, na wakacyjnym wyjeździe.


Takie zachowania złoszczą i wyprowadzają z równowagi  – czasem także dlatego, że niepokojąco przypominają nasze własne reakcje w niektórych sytuacjach! Dystans do samego siebie i własnych słabości byłby tu bardzo pomocny, ale jak go wypracować?
Dobrym początkiem będzie książka. Taka, która pozwoli przyjrzeć się bliżej nieakceptowanym zachowaniom i zachęci do rozmowy o nich, a jednocześnie zagwarantuje ciekawą historię i dużą dawkę humoru. Wszystkie te cechy łączy w sobie nowo wydana seria „Humorki”, na którą składa się sześć książeczek opowiadających o mieszkańcach pewnego miasteczka.



Miasteczko to zwie się Humorki i położone jest w miejscu, które trudno znaleźć na mapie. Zamieszkują je (między innymi) rodziny Wścibionków, Zdziwionków, Przechwalaków,  Śmiechołków, Wstydziołków i Dąsaczy. 




Każda z rodzin, jak nazwisko wskazuje, ma swój wyrazisty charakterek, który daje o sobie znać w różnych momentach życia tej niewielkiej społeczności: Mama Wścibionkowa wszędzie węszy sensację i kocha plotkować, dokładając do każdej zasłyszanej rewelacji swoje trzy grosze, Śmiechołki nigdy się nie smucą i są tak radosne, że w końcu ten pogodny uśmiech staje się obiektem wielkiej zazdrości, z kolei wiecznie naburmuszeni Dąsacze mają chorobliwe napady dąsawki, a Wstydziołki są tak nieśmiałe, że boją się przywitać z sąsiadami, choć kiedyś były ciekawskimi Bezwstydnisiami…

Żeby było jasne: na hasło „bajeczki edukacyjne” zapowietrzam się i dostaję czkawki. Kłopot z książkami koncentrującymi się na emocjach i uczuciach jest bowiem taki, że często wpadają one w pułapkę dydaktyzmu z jednej strony, a górnolotności z drugiej. Tymczasem dzieci (i nie tylko one) nie lubią być pouczane i strofowane. Dlatego – przyznaję – na początku trochę się zjeżyłam, słysząc o „Humorkach”. „Kolejne kładzenie dzieciom do głów co wolno, a czego nie” – pomyślałam. Na szczęście rzeczywistość okazała się przyjemnie inna.
Bo i owszem, cykl traktuje o emocjach, i tak – z każdej z sześciu książek dziecko dowie się, jak warto zachowywać (i nie zachowywać) się w różnych sytuacjach, ale na tym ewentualne podobieństwa do Jachowiczowskich pouczeń się kończą. O ile się w ogóle zaczęły.




Humorkowe historie życzliwie kpią sobie z ludzkich przywar, zabawnie je wyolbrzymiając i przerysowując. Taki zabieg sprawia, że dziecko, śledząc rozwój zdarzeń, nie czuje się „na cenzurowanym”, a jednocześnie jego uwadze nie umyka ironiczno-prześmiewczy komentarz. Opowieści o mieszkańcach miasteczka są znakomitą okazją do niewymuszonej rozmowy o emocjach i postawach, a także do żartobliwej dyskusji w szerszym gronie (np. w grupie przedszkolnej).


Ważną rolę odgrywają w Humorkowym cyklu ilustracje, które podążają za tekstem, a często go dopowiadają. Każdą książeczkę serii otwiera mapa miasteczka, ukazująca ten jego fragment, w którym akurat rozgrywa się akcja. Łódzkie wydawnictwo Kocur Bury dołożyło starań, by swą debiutancką serię dopracować do najdrobniejszego szczegółu, od wyklejki (po której hasa w pogoni za kłębkiem wełny bury kocur), przez poręczny format, szyty grzbiet, matowy, jakościowy papier, po przyjazną dla czytającego czcionkę.


A co sprawiło podczas lektury największą frajdę mojej córce? Gry słowne! To cecha wyróżniająca Humorkowy cykl. Podobnie jak nazwiska, także nazwy ulic, placów, budynków i innych obiektów w miasteczku związane są z dominującą cechą danego miejsca lub osób w nim przebywających. I tak Przechwalaki mieszkają przy ulicy Pozjadanych Rozumów, zaś Wścibionki – przy Białej Gorączki, apteka nosi nazwę „Do bólu”, muzeum zwie się „Ząb czasu”, warsztat samochodowy „Spóźniony zapłon”, galeria „Twarda sztuka”, a instytut badawczy  – „Samo sedno”. 


Ale to nie wszystko. Zagłębiając się w opowieść, co jakiś czas można trafić na związki frazeologiczne, użyte w zabawnym kontekście i celnie podkreślające wymowę danego fragmentu. Czy dziecko je rozpozna, poprawnie zinterpretuje? Co to znaczy obiecywać złote góry albo gruszki na wierzbie? Czy można najeść się wstydu lub zjeść wszystkie rozumy, albo usłyszeć jak kiszki marsza grają? Te językowe minizabawy dają dzieciom – zwłaszcza starszym – wiele satysfakcji i są wyśmienitą okazją do poszerzania słownictwa.



Agnieszka Zimnowodzka, „Dąsacze”, „Wstydziołki”, „Wścibionki”, „Zdziwionki”, „Przechwalaki”, „Śmiechołki” – historie z serii „Humorki”, il. Małgorzata Kwapińska, wyd. Kocur Bury, Łódź 2016.


niedziela, 22 maja 2016

Warszawskie Targi Książki 2016 – relacja

Z roku na rok coraz silniejsze odnoszę wrażenie, że jeden dzień na targach książki to za mało. Chętnie spędziłabym na nich cały weekend, i nie mam tu oczywiście na myśli wielogodzinnej obsługi stoiska, bo i takie targi mi się zdarzały, tylko radosne buszowanie wśród książek i spotkania z twórcami.


Do Agnieszki Stelmaszyk ustawił się długi ogonek wielbicielek z naręczem książek w dłoniach; rozmawiałyśmy o nowej serii "Odyseusze" zaplanowanej na cztery tomy.


Oczywiście nie każdemu odpowiada zgiełk, tłok i pośpiech nieodłącznie towarzyszące targom. Ogólna atmosfera podekscytowania udziela się zaraz po minięciu kas i nie opuszcza przez długie godziny. Bez planu ani rusz, ale nawet z wydrukiem listy spotkań autorskich ciężko tu o spokój – za duże tempo!

Z Joanna Fabicką rozmawiałyśmy m.in. o dalszych losach Rudolfa Gąbczaka

Do najbardziej znanych autorów kolejki ciągną się przez wiele stoisk i trzeba nastawić się na długie czekanie, choć nie dotyczy to raczej autorów dziecięcych. Z nimi zazwyczaj udaje się chwilę porozmawiać, zrobić zdjęcie, otrzymać wyjątkową rysunkową dedykację.

Jubileuszowa Fabryka Dedykacji wydawnictwa Dwie Siostry - przy długim stole zasiedli fantastyczni ilustratorzy, by tworzyć dla swoich młodszych i starszych fanów wyjątkowe, spersonalizowane dedykacje



Skupiony The Tjong-Khing 
Uśmiechnięty Klaas Verplancke





O tym, jak bardzo pozytywnie zaskoczyła nas ludzka twarz Noego, opowiadałyśmy Zuzannie Orlińskiej

Poruszając się mrówczym krokiem w gęstym tłumie miłośników książek, czuję się zawsze bardzo wśród swoich. Wspaniale jest uciąć sobie przypadkową pogawędkę o książkach z zupełnie obcą, choć przecież pokrewną duszą stojącą w tej samej kolejce do autora. Albo z rozbawieniem odkryć, że rokrocznie spotyka się na targach te same znane tylko z widzenia osoby. W takich chwilach w ogóle nie chcę wierzyć w ponure (nie)czytelnicze statystyki.

rys. The Tjong-Khing
rys. Emilia Dziubak


Rys. Iwona Chmielewska
Rys. Adam Wójcicki




Zu cały dzień czekała na spotkanie ze swoją ulubioną pisarką, Lilianą Fabisińską, która miała dla niej dobrą superwiadomość: pracuje nad nową serią, tym razem o kucykach!



A w ramach czytelniczego deseru odwiedziliśmy ulicę Pokątną, stworzoną z wielkoformatowych ilustracji Jima Kay'a


poniedziałek, 16 maja 2016

Subiektywny przegląd książkowych nowości /maj 2016/

Co miesiąc zaprezentuję Wam pięć wydawniczych nowości, które postanowiłam „dodać do ulubionych”. Są to te tytuły, które mnie szczególnie zaciekawiły, zachwyciły i którym moim zdaniem warto będzie przyjrzeć się bliżej. W tym miesiącu nowości jest wyjątkowo osiem, bo Dzień Dziecka tuż tuż, a prezentów książkowych nigdy za wiele!


Mój syn obudził się dzisiaj w nocy, i kiedy weszłam zaspana do jego pokoju, siedział na łóżku z szeroko otwartymi oczami. „Mamo, czy żyją u nas tygrysy?” – zapytał zaniepokojony, jakby się obawiał, że zaraz drzwi balkonu uchylą się i w mrok nocy wkroczy miękkim krokiem pasiasty zwierz. Musieliśmy chwilę porozmawiać o tym, że tygrysy można spotkać, owszem, ale w zoo, że nie biegają po ulicach i na pewno nie odwiedzą jutro przedszkola… 

Kładąc się z powrotem spać, pomyślałam, że przydałaby się jakaś przyjemna, wesoła książka o tygrysach… I tak się składa, że zaraz będzie! 18 maja nakładem wydawnictwa Ezop ukaże się „Być jak tygrys” – książka napisana przez Przemka Wechterowicza, a zilustrowana przez Emilię Dziubak. 

O tym, że ten duet potrafi czynić książkowe cuda przekonaliśmy się już kilkakrotnie („W pogoni za życiem”, „Uśmiech dla żabki”, „Proszę mnie przytulić”). Tym razem opowiedzą nam o tym, że wcale nie jest łatwo być tygrysem i pozwolą malcowi spojrzeć na świat oczami tego zwierza, który jest „wielki, pręgowany i ma paszczę pełną śnieżnobiałych kłów”. Wszystko to oczywiście z dużą dozą humoru i we wspaniałej oprawie graficznej.


Być jak tygrys, Przemek Wechterowicz, il. Emilia Dziubak, wyd. Ezop, maj 2016.


***
Bardzo cenię serię „Wojny dorosłych – historie dzieci”, na którą składają się autentyczne wojenne historie dzieci, ujęte w formę zbeletryzowanych opowieści.  Nie jest łatwo opowiadać dzieciom o sprawach, które są trudne nawet dla dorosłych. Wojny i nieuchronnie związane z nimi ludzkie dramaty – te minione i te aktualne – to zagadnienia od których podświadomie staramy się uciekać, kiedy wybieramy książkę dla młodego czytelnika. Czujemy opór przed serwowaniem dziecku negatywnych emocji, boimy się trudnych pytań oraz konsekwencji takich lektur. To zrozumiałe i wydawca tej serii zdaje się rozumieć te obawy.

Przeczytałyśmy z córką większość tych książek, szczerze poruszone historiami, które zawierają, a także sposobem, w jakim są one opowiadane – z wyczuciem, bez epatowania cierpieniem, ale i bez przesadnego uciekania się do metafor. 
To trzynasta książka w serii. Tym razem opowieść skupia się na rodzinie Baranieckich, która ewakuowana z Doniecka na Ukrainie trafia do obozu dla uchodźców w Polsce i próbuje odnaleźć się w obcej rzeczywistości. Jak Romek i jego rodzeństwo poradzą sobie w polskiej szkole? Czy rodzice znajdą pracę? Kiedy przyjdzie świadomość, że to tutaj jest nowy dom…?

Teraz tu jest nasz dom, Barbara Gawryluk, il. Maciej Szymanowicz, wyd. Literatura, maj 2016.

***

Każde dziecko lubi słuchać o tym, jak to było, kiedy miało przyjść na świat. „Gdzie byłem, kiedy mnie nie było?” to chyba jedno z najczęstszych pytań towarzyszących takim rozmowom. Ostatnio często zadaje mi je mój czteroletni syn. Ja odpowiadam zgodnie z prawdą: „W moim marzeniu”. 

Książka Rascala jest refleksją nad wielkim pragnieniem posiadania dziecka, nad próbami zrealizowania tego marzenia i nad dojrzewaniem do bycia rodzicem. Opowieść, obok warstwy tekstowej, snują wspaniale także ilustracje Mandany Sadat, którą uwielbiam za cudownie nastrojowe „Zimowe popołudnie”(wyd. Czerwony Konik 2008).

Przed twoim urodzeniem, Rascal, il. Mandana Sadat, wyd. Czerwony Konik, maj 2016.

***


Jakże się cieszę, że polskim czytelnikom trafił się w końcu Anthony Browne :) Wiele lat temu kupiłam jego „Look What I’ve Got?” i utknęłam w tych szczególnych książkach na dobre, zafascynowana kreską, sposobem obrazowania i łączenia ilustracji z tekstem. Osypywany nagrodami Brytyjski autor i ilustrator blisko 40 książek dla dzieci zostaje w tym miesiącu przedstawiony polskim czytelnikom dzięki wydawnictwu Dwie Siostry w dwóch książeczkach: „Moja mama” i „Mój tata”. 

Ukazują one postaci rodziców – tak jak widzi je małe dziecko. Tata jest więc silny i odważny, a jednocześnie miękki jak miś, mama delikatna jak kotek, ale też wytrzymała jak nosorożec. I jest czarodziejką, bo potrafi odczarować każdy smutek. Prosta kompozycja tekstu i obrazu. Wymowna i zabawna. Do wielokrotnego kartkowania. W sam raz także na Dzień Matki/Dzień Ojca.

Moja mama, Mój tata, Anthony Browne, wyd. Dwie Siostry, maj 2016

***
Dwie pozycje całoroczne, jedna na lato, druga na zimę. Na czas wylegiwania się na plaży i szusowania na nartach. Wielkoformatowe wyszukiwanki, których coraz więcej na naszym rynku. I bardzo dobrze, bo choć idea w każdej z nich jest podobna – zwykle śledzenie losu wybranego bohatera od pierwszej do ostatniej strony albo obserwacja zdarzeń i wypatrywanie szczegółów na każdej kolejnej rozkładówce, to ilustracyjnie książki tego typu zdecydowanie różnią się od siebie. 


To oczywiste, że styl danego artysty musi dziecku (i rodzicom) odpowiadać, a przy nagromadzeniu szczegółów i intensywności każdej ilustracji oraz  braku równoważenia ich tekstem, ma to decydujący wpływ na decyzję o kupnie książki. Niech każdy więc wybiera to, co lubi! Mnie akurat intensywne, żartobliwe ilustracje Germano Zullo & Albertine (duetu, który w tym roku otrzymał Bologna Ragazzi Award) kupiły od razu!

W górach, Nad morzem, Germano Zullo & Albertine, wyd. Babaryba, maj 2016

***

„Tru” to historia szarych zajęcy, zamieszkujących dzielnicę emigrantów w Koniczynach Dolnych, próbujących znaleźć własne miejsce w świecie Kolorowych. Znając autorkę, ta opowieść o przedsiębiorczym zajączku jest jednocześnie wzruszająca, zabawna, pouczająca i zapadająca w pamięć, jak wszystkie książki Barbary Kosmowskiej. A do tego te ilustracje! – tak klimatyczne, bajkowe, po prostu piękne, jak to tylko emiis potrafi. 

Mam tylko nadzieję, że papier wykorzystany w książce nie odejmie im uroku, bo w przypadku kilku tytułów ilustrowanych przez Emilię Dziubak wersja papierowa jej prac widzianych wcześniej na ekranie komputera wypadała mniej efektownie, trochę blado, jakby spłowiała w wydruku. Czekam na „Tru” z wielką niecierpliwością!

Tru, Barbara Kosmowska, il. Emilia Dziubak, Media Rodzina




***
O ile mnie pamięć nie myli, Przemek Wechterowicz pisał o tej książce na swoim blogu już w 2011 roku. Fajnie, że w końcu ujrzała światło dzienne (mimo że z błędem interpunkcyjnym w tytule). Dyskusja nad wyższością nocy nad dniem (albo odwrotnie), z udziałem m.in. ślimaka, owsików, latarni i słońca (i innych nietypowych rozmówców) w ciekawej oprawie graficznej Bogny Sroki-Muchy (ilustratorki m.in. książki „Przemyt”, wyd. Muchomor, 2008) zachęca dziecko do zabrania głosu w tej sprawie i rozważenia własnego stanowiska. A przy tym dobra okazja do delikatnej rozmowy o nocnych lękach.

A właśnie że dzień. A właśnie że noc, Przemysław Wechterowicz, il. Bogna Sroka-Mucha, wyd. Adamada maj 2016.


***
Tytuł książki zjednuje jej małych czytelników, jeszcze zanim przewrócą pierwszą kartkę – Żeloglutki! Ale fajnie! Kim są te stworzenia? To śmieszne stworki o wyglądzie pomarańczowych żelków. Właśnie budują swoje miasteczko.

Ilustracje  Janusza Wyrzykowskiego wypełniają więc dźwigi, ciężarówki, spychacze, piły, młotki i betoniarki. Ale samym Żeloglutkom pracować się nie chce. Wolałyby urządzić piknik, uciąć sobie drzemkę albo zadawać zagadki małym czytelnikom i bawić się razem z nimi! Po przeczytaniu i wyjęciu kartek, książka staje się układanką w rozmiarze XXL :)

Żeloglutki na placu budowy, Janusz Wyrzykowski, wyd. Nasza Księgarnia, maj 2016.


piątek, 13 maja 2016

Książki na dobranoc

Krótko o jednym z naszych dobranocnych evergreenów. Najpierw Zu, teraz Tede domagają się „Całusa na dobranoc”Amy Hest.





Książka została wydana w 2004 roku przez Egmont, licencja do praw pewnie wygasła, prosiłoby się więc wznowienie, drodzy wydawcy  :) Ta bardzo prosta w swej wymowie książeczka dotyka bardzo ważnej dla wszystkich dzieci sprawy – rytuału szykowania się do snu. Każdy maluch potrzebuje czegoś innego, by spokojnie zasnąć: jeden ulubionej przytulanki, inny ciepłego mleka albo przeczytania setny raz tej samej książeczki, a jeszcze inny starego kocyka jak Linus. Miś Sam potrzebował całusa…

Pięknie zilustrowaną w ciepłych, jesiennych barwach przez Anitę Jeram książkę znajdziecie bez trudu w bibliotekach. Dostępna jest także animacja, którą kupiłam kiedyś wraz z angielskim wydaniem książki, a która teraz, widzę, dostępna jest w Internecie, na przykład tutaj.

***

Przy okazji informacja – na fanpejdżu pod hasztagiem #nadobranoc znajdziecie rekomendacje książek "dobranocnych”, czyli lektury, które polecam do poczytania dziecku przed snem – wyciszające, uspokajające, wprowadzające harmonię.


Całus na dobranoc, Amy Hest, il. Anita Jeram, wyd. Egmont 2004



wtorek, 10 maja 2016

Polska ilustracja dla dzieci – relacja z wystawy

Jak już informowałam na fanpejdżu, 6 maja otwarto w BWA w Ostrowcu Świętokrzyskim wystawę ze zbiorów BWA w Zamościu „Polska ilustracja dla dzieci”. Zaprezentowano prace artystów tworzących w drugiej połowie XX w., w tym ilustracje najbardziej znanych, cenionych i lubianych ilustratorów, takich jak Jan Marcin Szancer, Antoni Uniechowski, Bohdan Butenko, Zbigniew Rychlicki, Józef Wilkoń. 




Pojechaliśmy do Ostrowca w niedzielę, ja z lustrzanką na ramieniu i notesem w ręce, przygotowana na zdanie Wam dłuższej fotorelacji z wystawy. W budynku BWA przywitały nas mrok i pustka. Ani żywej duszy. W końcu jednak udało nam się kupić bilety i wejść do środka.

Same ilustracje są oczywiście wspaniałe. Nie mogłoby być inaczej, to w końcu polska szkoła ilustracji i co najwyżej można mieć swoje typy, prace mniej lub bardziej ukochane. 

Nie zachwyca natomiast sposób wyeksponowania prac. Niewłaściwe oświetlenie utrudnia przyglądanie się im i celebrowanie detali – wpadające przez okna światło odbija się w szklanych ramach, wnętrze pozostaje z kolei mroczne. Z tego powodu udało mi się zrobić niewiele zdjęć, a ich jakość pozostawia wiele do życzenia.

Stasys Eidrigevicius, "Król kruków", P. Delarue, 1980
Brakowało na wystawie wprowadzenia w temat, pogłębionej informacji, rysu historycznego. Osoba, która nie mając żadnej wiedzy na temat polskiej ilustracji, weszłaby tu z ulicy pooglądałaby sobie po prostu ładne obrazki.  Także gdy zapytałam o możliwość nabycia katalogu, materiałów dla dzieci itp. dowiedziałam się, że niczego takiego nie ma. Podobno jednak podczas warsztatów organizowanych dla szkół dzieci otrzymują książeczkę pracy poświęconą wystawie.

Ogólnie czuję zdecydowany niedosyt. Moja dziesięcioletnia córka liczyła z kolei na nieco bardziej interaktywny charakter wystawy lub chociaż, skoro mowa o ilustracji dla dzieci, minimalne zainteresowanie dziecięcym odbiorcą, na przykład w postaci dodatkowych materiałów.


Skoro skończyła się era filcowych kapci, czas zrobić następny krok i uczynić  wystawowo-muzealne wydarzenia bardziej przyjaznymi dla najmłodszych.



Franciszek Maśluszczak, Ballady i romanse, A. Mickiewicz
Stanisław Rozwadowski, Robin Hood, R.L. Green, 1982



Zbigniew Rychlicki, Nad Zamościem

Andrzej Strumiłło, "Kłopoty rodu Pożyczalskich", M. Norton, 1971

Jan Marcin Szancer, "Baśnie" H. Ch. Andersen
Antoni Uniechowski


Maria Uszacka-Godlewska, "Chory kotek", S. Jachowicz, 1977

Zdzisław Witwicki; "O kuchciku, o nadziei..." L. Krzemieniecka, 1972



piątek, 6 maja 2016

Karta biblioteczna dla malucha

Korzystacie regularnie z biblioteki? Zapewne tak! A czy Wasze dzieci mają własne karty biblioteczne? Jeśli nie, warto się o nie postarać. I to na długo zanim dziecko nauczy się czytać albo pójdzie do szkoły.


Biblioteki dysponują dzisiaj coraz większą liczbą pozycji kierowanych do najmłodszych grup wiekowych – bez trudu znajdziemy książki kartonikowe, wimelbuchy, książeczki z otwieranymi okienkami itp. Moje dzieciaki dostały swoje karty przed ukończeniem 3 roku życia i od początku były bardzo aktywnymi ich użytkownikami :)




Założenie dziecku karty nie jest trudne ani czasochłonne. Wystarczy wypełnić kartę zapisu w bibliotece, wpisując do niej dane dziecka (w tym PESEL) i gotowe! Wydanie karty w większości bibliotek jest bezpłatne.

Nasze książkowe torby
Warto wiedzieć, że czytelnicy do lat 16 mogą wypożyczać na swoją kartę większą liczbę książek (w naszej bibliotece siedem) niż osoba dorosła, co ma sens, zważywszy na niewielką objętość książeczek – przecież często trzy, cztery to opcja na jeden wieczór! 
My właściwie zawsze wychodzimy z biblioteki obładowani książkami (7+7+ 5 moich). Przydają się specjalnie przeznaczone do tego celu torby  - pojemne, o mocnych uchach. Taka samodzielnie wybrana przez dziecko torba biblioteczna to też drobny, ale sympatyczny gadżet budujący dobre relacje z książką.


Możliwość posługiwania się własną kartą (i dumne podawanie jej bibliotekarce/bibliotekarzowi w momencie wypożyczenia) sprawia, że małe dziecko czuje się zauważone, wyróżnione, doroślejsze, a pobyt w bibliotece i kontakt z książkami łączy z pozytywnymi, przyjemnymi emocjami. Budowanie takiego nastawienia od najmłodszych lat sprawi, że w przyszłości korzystanie z biblioteki będzie dla młodego człowieka czymś nie tylko oczywistym, lecz także wyczekiwanym :)

Może tylko trochę szkoda, że design kart taki poważny ;-)