poniedziałek, 27 marca 2017

Pop-upy, czyli rozkładanki: "Czerwony Kapturek", "Jaś i Małgosia"

W zamierzchłej przeszłości wczesnych lat 80. przestrzenne książki Vojtĕcha Kubašty robiły zawrotną karierę wśród dzieciaków z mojego pokolenia. W czasach gdy wiele książek miało siermiężne wydania na lichym, szarawym papierze, który często rozmywał kolory i szczegóły nawet najlepszych ilustracji tworzonych przez mistrzów,  te „rozkładanki” –  jak je wtedy nazywaliśmy – lśniły niekłamanym blaskiem. A do tego zawierały ruchome elementy! Widział kto wtedy takie cuda?




Przez wiele lat pielęgnowałam w pamięci wrażenia z obcowania z tymi książkami. To było coś więcej niż czytanie i oglądanie ilustracji – ja godzinami się nimi BAWIŁAM, wykorzystując każdą rozkładówkę jak scenę teatralną. Pomiędzy papierowymi elementami ustawiałam małe figurki i plastikowe zwierzęta i odgrywałam małe spektakle. Ciekawość, fascynacja, zachwyt przeplatały się z wielkim szacunkiem i pietyzmem, z jakim traktowałam moje egzemplarze. Niestety, książki zawieruszyły się gdzieś podczas przeprowadzki i w późniejszych latach już tylko wspomnieniami wracałam do ulubionych ilustracji. Czasem jeszcze mignęły mi te stare wydania na Allegro, ale w tak wywindowanych cenach, że mogłam sobie co najwyżej powzdychać. Nie tylko ja zresztą – na blogach i forach książkowych nie brakowało tęsknych wpisów o książkach-rozkładankach – prawdziwych obiektach pożądania.  I snuły się marzenia o wznowieniach tych tytułów…




Nic więc dziwnego, że zelektryzowała mnie wiadomość, że wydawnictwo Entliczek zdecydowało się ponownie, po ponad 30 latach, opublikować książki Vojtĕcha Kubašty. Czekałam z niecierpliwością na te dwa tytuły, które zapowiedziano w kolekcji „Retro”: „Czerwonego Kapturka” i „Jasia i Małgosię”.
I tak sobie rozmyślałam, jak też moje współcześnie chowane dzieci zareagują na publikacje w stylistyce z zeszłego wieku, w których blondowłose pacholęta w fartuszkach i chodakach przypominają bohaterów ze starego elementarza? Czy na młodych osobników korzystających na co dzień z tabletów i smartfonów zadziała czar starej rozkładanki?



Otóż działa. Ale nie od razu. Materiał trzeba najpierw oswoić. Zaczęliśmy od przeglądania, kartka po kartce – jedna baśń, potem druga. Zaczęliśmy czytać… przełom nastąpił w momencie, gdy syn odkrył, że niektóre rozkładówki zawierają elementy, którymi można poruszać. W jednej chwili wilk zaczął kłapać pyskiem i wydawać groźne dźwięki, czarownica pojawiła się w oknie, kiwając palcem na Jasia i Małgosię, a spłoszony Czerwony Kapturek wychylił się zza ramy łóżka babci.

To nie był pierwszy kontakt mojego młodszego dziecka z pop-upami – mamy w domu książki Jana Pieńkowskiego i Roberta Sabudy, architektów papieru, którzy współcześnie tworzą zapierające dech w piersiach, wieloelementowe książki przestrzenne, nieco jednak zbyt misterne dla czteroletnich rączek.



Tymczasem Kubašta w tych dwóch znanych baśniach oferuje ilustrację przejrzystą, estetyczną, pełną ciepłych żywych kolorów, z prostymi w obsłudze elementami konstrukcyjnymi i – co bardzo istotne – precyzyjnie dopasowaną do narracji: „Nagle ktoś wyjrzał z okienka, potem drzwi się otworzyły i na progu stanęła staruszka” (dziecko wysuwa kartonowy pasek i zła czarownica w przebraniu dobrotliwej starowinki staje w progu). W tym przejawia się logika i precyzja umysłu Vojtĕcha Kubašty, architekta z wykształcenia, od dziecka ujawniającego wybitnie rozwiniętą wyobraźnię przestrzenną. Artysta ten stworzył ponad 200 książek przetłumaczonych na 40 języków, niestety z powodu czasów, w których tworzył, jego talent nie mógł jaśnieć takim blaskiem, na jaki zasługiwał. Część książek wydał anonimowo, m.in. te tworzone dla wytwórni Disneya: „Bambi”, „101 dalmatyńczyków”, „Księga dżungli”.  Gdy spojrzymy na okładki starych wydań, próżno się na nich doszukiwać nazwiska twórcy. To dlatego z dzieciństwa pamiętamy „rozkładanki”, a nie „rozkładanki Kubašty”, chociaż mówimy, że mamy na przykład „Alicję Sabudy”…



Prostota koncepcji i przemyślana kolejność działań książek czeskiego artysty bardzo działają na dzieci, wciągając je w zabawę w odgrywanie ról i mówienie/czytanie z podziałem na role. Trójwymiarowe ilustracje pobudzają wyobraźnię i zachęcają do puszczenia wodzy fantazji: co znajduje się na końcu tej ścieżki biegnącej coraz bardziej w las? Z jakiej odległej polany przybiegła sarenka, zerkająca spomiędzy drzew?

Jestem przekonana, że kontakt z tymi książkami da wielu bardzo różnym odbiorcom niekłamaną przyjemność. Najmłodszym zagwarantuje inspirującą zabawę z wyobraźnią, nieco starszym – lekturę znanych baśni w nietuzinkowej oprawie. Dorośli, którzy pamiętają rozkładanki Kubašty z czasów dzieciństwa odbędą wspaniałą podróż sentymentalną i po latach znowu będą mogli cieszyć oczy czarodziejskimi trójwymiarowymi ilustracjami. 

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że wydania Entliczka mogą różnić się nieznacznie od tego, które zapamiętaliście z dzieciństwa – istniały bowiem różne wersje pop-upów Kubašty, wielokrotnie wznawiane w latach 60., 70., i 80., mniej lub bardziej rozbudowane, różniące się liczbą stron, a nawet detalami ilustracji. Przykładowo w wersji „Czerwonego Kapturka” z roku 1960 myśliwy jest młodym, gładko ogolonym mężczyzną, podczas gdy w wydaniu Entliczka jest on zażywnym starszym panem z gęstą siwą brodą. Warto zajrzeć w internety i dodatkowo pobawić się w „znajdź różnice” (i próby wiernego naśladownictwa...). Polecam zajrzeć na przykład na blogi Ze starej skrzyni oraz Książki lat dziecinnych.

Vojtĕch Kubašta, Czerwony Kapturek, Jaś i Małgosia, tłum. Marta Bręgiel-Pant, wyd. Entliczek 2017
Wiek: 3+ 






4 komentarze:

  1. Nie miałam w swoich dziecinnych zbiorach akurat takich książeczek (nie pamiętam dokładnie) więc może jedna się pojawiła ale patrząc na te zdjęcia od razu przypomniało mi się dzieciństwo. Takie książeczki są interaktywne i chyba bardziej docierają do dziecka pobudzając jego wyobraźnię - przynajmniej tak mi się wydaję...

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak właśnie jest - i dlatego tego typu książki się nie starzeją. Nadal bardzo przyciągają i zajmują dzieci, mimo potężnej konkurencji technologicznie zaawansowanych gadżetów :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja miałam "Jasia i Małgosię", a mój brat "Latający kufer". Nie pamiętam, czy inne też były w domu, ale przypuszczam, że to prawdopodobne, bo uwielbialiśmy wszystko, co miało choć namiastkę interaktywności, a rodzice nigdy nie oszczędzali na książkach. Bardzo żałuję, że nie zachował się żaden z egzemplarzy tych książek, bo były cudowne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też żałuję tych moich, gdzieś zawieruszonych, egzemplarzy z dzieciństwa. Tych nowych wydań muszę bardziej pilnować, będą dla przyszłych pokoleń :)

      Usuń