wtorek, 3 maja 2016

Kasieńka

Jak to możliwe, że tak bardzo oszczędny w słowa tekst zawiera w sobie taki ogrom emocji? Jak to się dzieje, że wiersze, które składają się na tę opowieść pomieściły tyle zawiłych ludzkich historii? „Kasieńka” Sary Crossan zaskakuje i porusza. Sięga głęboko, do pokładów obaw, żalu, a także nadziei i odwagi, które każdy z nas w sobie nosi.


Tytułowa bohaterka ma 12 lat, prawie 13, kiedy wyjeżdża z matką do angielskiego Coverty, aby szukać ojca, który dwa lata wcześniej odszedł bez słowa, zostawiając jedynie kartkę z lakoniczną informacją: „Olu, wyjechałem do Anglii”.



Nikt nie pytał Kasieńki o zdanie, nikt też nie pomógł zaadaptować się w brytyjskiej szkole, w której przeistacza się w ignorowaną i niedocenianą Cassie, która będzie musiała sama sobie radzić z odtrąceniem i szykanowaniem ze strony rówieśników. Dziewczynka szybko konfrontuje swoje naiwne oczekiwania z rzeczywistością:

(…) myślałam, ze może będę egzotyczna,
Jak ruda wiewiórka wśród szarych,
Tak jak angielska dziewczynka byłaby egzotyczna w Gdańsku.
Ale nie jestem angielską dziewczynką w Gdańsku.
Jestem Polką w Coventry.
A to nie jest to samo.
Ani trochę.


Relacja z matką też pozostawia wiele do życzenia. Kobieta, wykonująca niegdyś artystyczny zawód, teraz pracuje jako sprzątaczka w szpitalu, a każdą wolną chwilę spędza na rozpaczliwych, obsesyjnych poszukiwaniach męża. To upokarza Kasieńkę – rozwieszanie ogłoszeń, pukanie do drzwi obcych domów… Dziewczynka już dawno zrozumiała, że ojciec nie chce być odnaleziony i że histeryczne, niedojrzałe działania matki niczego nie zmienią. Dlatego Kasieńka żyje jakby obok, nieskończenie samotna, zawieszona pomiędzy dwoma światami – tego, do którego już nie należy i tego, do którego nie udało jej się jeszcze znaleźć klucza.

Oto opowieść o dojrzewaniu, o odnajdowaniu własnej drogi i budowaniu tożsamości. To w samej sobie Kasieńka odkrywa niewyczerpane pokłady siły i wytrwałości.  Zewnętrznie przejawią się one w pływackiej pasji. Bo kiedy się płynie, ponura rzeczywistość znika, jest tylko ruch ramion i chłód wody na policzkach. Kasieńka, płynąc, zrzuca cały balast negatywnych emocji, w wodzie jest sobą – silną i niepokonaną. Znam i cenię to uczucie, bo sama lubię pływać i także z tego powodu książka Sary Crossan (której oryginalny tytuł brzmi: The Weight of Water) jest mi bliska.



„Kasieńka” to także opowieść o skomplikowanych relacjach międzyludzkich. Całość, opowiedziana w niecodziennej formie 127 wierszy porusza wiele ważnych społecznie wątków i trudnych tematów: przemoc rówieśnicza, emigracja, rasizm, rozbicie rodziny, izolacja kulturowa.

Książka zarówno dla młodzieży, jak i dorosłych – każdy znajdzie w historii Kasieńki coś, co go osobiście poruszy i każde zadać sobie przynajmniej kilka istotnych życiowo pytań.


Sarah Crossan, Kasieńka, tłum. Katarzyna Domańska, Wydawnictwo Dwie Siostry 2015.

*wszystkie cytaty na fotografiach pochodzą z książki

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Pingwinie lektury

W Światowy Dzień Pingwina dwie nasze ulubione książki o pingwinach właśnie :)


„Chłopiec i pingwin” to autorska książka Olivera Jeffersa opowiadająca o sile przyjaźni i potrzebie przynależności. 
Kiedy mały chłopiec znajduje przed drzwiami swego domu bardzo smutnego pingwina, ma wielką ochotę go zatrzymać. 


Z książek wyczytuje jednak, że miejsce tych zwierząt jest na Biegunie Południowym...



Chłopiec dzielnie mierzy się z zadaniem dostarczenia przyjaciela do odległej ojczyzny. Czy jednak na miejscu okaże się, że to właśnie uszczęśliwi pingwina? 


Metaforyczną opowieść, minimalistyczną w słowach, wspaniale budują piękne, przepełnione emocjami ilustracje.

***
„365 pingwinów” duetu Jean-Luc Fromental /Joӫlle Jolivet to z kolei zwariowana historia pewnej rodzinki, która 1 stycznia niespodziewanie otrzymuje przesyłkę, w której znajduje się pingwin i… zapowiedź, że pojawią się następne! 




Ostatecznie dom szczelnie wypełnia się 365 pingwinami (po jednym na każdy dzień roku), a życie jego mieszkańców wywraca się do góry nogami. 












Książka intryguje graficznie – oszczędną kolorystyką, kompozycją ilustracji, obecną acz nie dominującą konwencją komiksu. Oraz dużym formatem (27x36 cm), który zachęca by rozłożyć się z książką na dywanie i oddać skrupulatnemu liczeniu pingwinów.









Chłopiec i pingwin, Oliver Jeffers, tłum. Michał Rusinek, Wydawnictwo mam 2010, s. 32

365 pingwinów, Jean-Luc Fromental, Joӫlle Jolivet, tłum. Jarosław Wróbel, Tatarak 2014, s. 48




sobota, 23 kwietnia 2016

Wyjątkowe książkowe miejsca

W Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich chciałam pokazać Wam dwa wyjątkowe miejsca związane z książką, które zrobiły na mnie wielkie wrażenie: Miejska Biblioteka Publiczna w Sztokholmie i księgarnia The Strand w Nowym Jorku. Może je znacie, może byliście? Ja chętnie raz jeszcze bym je odwiedziła…




Do pierwszego z tych miejsc pewnie nigdy bym nie dotarła podczas krótkiej wizyty w Sztokholmie, gdyby nie życzliwi znajomi, którzy je przede mną odkryli. Byłam oczarowana ujmująco staroświeckim, ciepłym i bardzo oryginalnym wnętrzem biblioteki oraz niesłychaną liczbą znajdujących się tam książek (w ponad stu językach, także polskim). W pochmurny jesienny dzień mogłabym stamtąd nie wychodzić.

W Miejskiej Bibliotece Publicznej w Sztokholmie, 2011



Drugie miejsce było z kolei od początku moim „must seen” podczas pobytu w NY. The Strand to tętniąca życiem, zatłoczona księgarnia/antykwariat w sercu Wielkiego Jabłka, od podłogi po sufit wypełniona regałami ciasno poupychanych książek. Szczyci się tym, że ma na stanie 18 mil nowych, używanych i rzadkich książek. Miejsce kultowe, z klimatem.  Oferuje wspaniałe gadżety książkowe, szczególnie torby!

The Strand Bookstore, Nowy Jork 2014






piątek, 22 kwietnia 2016

W szkole, w trawie, na zabawie

Ilustracje Fiep Westendorp mają taką moc przyciągania, że chciałoby się mieć je wszędzie – w książkach leżących na nocnym stoliku, na ścianach jako plakaty, na kubkach z kawą w biurze i na bloczku z listą zakupów. 



Poniekąd jest to możliwe, bo wiele takich produktów jest dostępnych w oficjalnym sklepie internetowym, o tutaj. Ceny jednak nie zachęcają. Tymczasem więc trzeba się cieszyć tym, co się ma – a jest ku temu okazja, bo Dwie Siostry wydały właśnie słownik obrazkowy, wypełniony po brzegi pracami holenderskiej ilustratorki.  








Kiedy myślę o Fiep Westendorp, to widzę od razu Julka i Julkę. Przygody tej pary mieszkających po sąsiedzku pięciolatków były niegdyś ukochaną lekturą mojej córki. Bohaterów wymyśliła  co prawda Annie M.G. Schmidt, ale Fiep sprawiła, że taki a nie inny wizerunek tych dwojga został nam wdrukowany  w głowy.
Dlatego uśmiecham się, kiedy patrzę na okładkę „W domu, w dziczy, na ulicy”, bo właśnie nie kto inny jak Julek i Julka stoją tutaj na rękach i tylko czekają, aż dasz nura w ich świat. 




Wszystko to, co w książkach z ich przygodami było naszkicowane w czarno-białych ilustracjach, tutaj można zobaczyć w kolorze – całą codzienność i rytm życia, wszystkie te drugoplanowe postaci, przewijające się przez karty książki i miejsca – ogród, park, cyrk… A klimat retro tylko dodaje im uroku!



Oczywiście to tylko jedna z możliwości odbioru tej pozycji, która wychodzi daleko poza mały światek Julka i Julki. I rzecz jasna wcale nie trzeba znać ani lubić książki Annie M.G. Schmidt, aby z radością z tej pozycji korzystać, wędrując wspólnie z dzieckiem przez kolejne strony – od miasta, z jego zatłoczonymi ulicami, przez gospodarstwo rolne, dzicz pełną dzikich zwierząt, po znajomy las i plażę. Możemy też zrobić sobie wycieczkę po porach roku, albo wykorzystać tematycznie poszczególne rozkładówki: „ Na wakacjach”, „Zawody”, „Dobranoc”, „Zwierzęta domowe” albo „Świętowanie” itp.


Warto wspomnieć, że „W domu, w dziczy, na ulicy” to książka kartonowa, co jest jej dodatkowym atutem – może towarzyszyć dziecku od samego początku i już w niemowlęctwie znakomicie kształtować estetyczną wrażliwość.

Fiep Westendorp, W domu, w dziczy, na ulicy. Rozbrykany słownik obrazkowy, tłum. Jadwiga Jędryas, wyd. Dwie Siostry 2016, s. 50.


wtorek, 19 kwietnia 2016

Kuracjuszy pląsy i pąsy

Anegdoty sanatoryjne wszelkiej maści słyszał chyba każdy, ale prawdę mówiąc nie pomyślałabym, że mogą stać się one kanwą książki dla dzieci. 

Dorota Gellner postanowiła jednak podjąć właśnie ten temat i pośmiać się trochę z rozmaitych zachowań kuracjuszy, intensywnie przeżywających drugą (trzecią?) młodość. To nie pierwszy raz zresztą, kiedy ta autorka życzliwie żartuje z ludzkich przywar – wystarczy wspomnieć choćby wiersze z toników „Wścibscy”, „Czekoladki dla sąsiadki” czy „Roztrzepana sprzątaczka”. Ale przy lekturze „Sanatorium” dorośli śmieją się na równi z dziećmi, a może nawet bardziej.


Turnus rozpoczyna się oczywiście mitycznym wieczorkiem zapoznawczym. Gra muzyka, padają pierwsze nieśmiałe spojrzenia, pary wirują w tańcu, choć w kolanie strzyka, a w głowie się kręci. Wkrótce formują się podgrupy, budzą się sympatie i antypatie, i już wiadomo, kto będzie największym żigolakiem i gwiazdą turnusu. Aktorów tego przedstawienia mamy okazję poznać już na wyklejce.

 Jest więc tu pan Jan, elegancik i playboy, wiecznie nieszczęśliwa pani Kasia, filuterna pani Tosia, pan Staś, w którego gwałtownie wstąpił sportowy duch, pan Adam na diecie odchudzającej, przyciągany jednak niewidzialną siłą do kredensu ze słodkościami i wielu innych. W tym także oryginalni bohaterowie drugiego planu: Felis silvestris catus (kot domowy), rattus rattus (szczur), carcharodon carcharias (żarłacz biały) i pelophylax esculentus (żaba wodna).



Ich obecność na kartach książki jest dla małych czytelników dodatkową atrakcją, tym bardziej, że zwierzaki  nie stronią od ekstrawaganckich zachowań. Żaba moczy sobie więc nagniotki w basenie, rekin zażywa kąpieli w solance, a kot wykłóca się o zajęty leżak.


Świetne ilustracje Adama Pękalskiego współistnieją z wierszowanym tekstem Doroty Gellner na zasadzie pełnej równorzędności. Zabawne, karykaturalne, o intensywnej kolorystyce, z ciekawymi elementami kolażu tu, przykuwają wzrok, znakomicie oddając kipiący od emocji klimat turnusu w sanatorium „Zdrowa mina”. 

Sanatorium, Dorota Gellner, il. Adam Pękalski, wyd. Bajka 2015, s. 36.


sobota, 16 kwietnia 2016

Dygając przed babcią

Wszystko co oldskulowe przykuwa moją uwagę – bibeloty, wnętrza, ubrania, książki… I tym razem tak było. Przeglądając setki książek w sklepie Muzeum Narodowego w Warszawie, wydobyłam akurat właśnie tę opowieść.




„Podróże z Anną Marią” przenoszą czytelnika do Łodzi z końca XIX wieku. Ośmioletnia Anna Maria Herbst, narratorka książki, relacjonuje swoją codzienność wnuczki słynnego łódzkiego przemysłowca Karola Wilhelma Scheiblera. Dziewczynka opisuje więc Księży Młyn – część Łodzi, niegdyś prawdziwe miasto w mieście, w którym powstała  gigantyczna przędzalnia, osiedle mieszkaniowe dla robotników ze szkołą, strażą pożarną, gazownią, szpitalem i klubem fabrycznym. 


Anna oprowadza nas po pokojach pałacu, w którym mieszka z rodziną – na paluszkach wchodzimy do gabinetu taty, zerkamy do salonu lustrzanego, w którym rodzice Anny przyjmują gości, zachwycamy się wypielęgnowanym ogrodem i oranżerią.
Dziewczynka opisuje zwyczaje i zasady panujące w domu, jak na przykład dyganie przed babcią i całowanie jej w rękę, opowiada o lekcjach czytania, pisania i liczenia, zaprasza do obserwowania, jak rodzina spędza czas w salonie rodzinnym, gdzie gra się na fortepianie, śpiewa, haftuje i czyta na głos ciekawe książki. Anna wspomina też wakacyjne wyjazdy do Sopotu, długą jazdę pociągiem, zabawy z psem na plaży i zbieranie muszelek.



Z jednej strony opowieść  ta zawiera znane współczesnemu dziecku elementy: rodzina, wspólne posiłki, wyjazdy, ulubiona lalka, kochany pies, relacje z rodzeństwem itd., z drugiej strony pojawia się tu wiele obcych, zwłaszcza dla młodszego dziecka, słów, takich jak kamerdyner, kałamarz, suszka, miszkulancja, legumina, guwernantka, stangret, co z kolei sprawia, że rzeczywistość, o której opowiada Anna intryguje, zaciekawia, skłania do pytań.



Niezaprzeczalnym atutem książki są ilustracje Katarzyny Boguckiej, których charakterystyczna kreska  i zredukowana gama kolorystyczna zręcznie malują codzienność panny Herbst wraz z licznymi detalami: żyrandolem z figurą słonia, powozem zaprzężonym w dwa kare konie, sosjerką ozdobioną kwiatowym wzorem…  Zestawienie starych przedmiotów i dawnych miejsc ze współczesnym stylem ich zilustrowania dało estetycznie interesujący efekt.
A małych czytelników zachwycą zapewne zmywalne tatuaże dodane do książki!


Życie Anny Marii Herbst przerwała nagła choroba. Dziewczynka zmarła, mając 10 lat. Ale o tym nie ma mowy na kartach tej książeczki: tutaj Ania jest po prostu wesołą, ciekawą świata osóbką, która z rozbrajającą szczerością przyznaje: „kiedy tylko dorosnę, będę jadać same ciasta i lody!”.

Fot. Tomasz Stańczak/Agencja Gazeta

Imieniem Anny Marii Herbst został nazwany łódzki szpital dziecięcy, otworzony dzięki wsparciu finansowemu rodziców dziewczynki (po wojnie nadano mu imię Janusza Korczaka).

Wnętrza pałacu opisywanego przez Annę można obejrzeć, wybierając się do Muzeum Pałacu Herbsta (wt.–ndz., 11–17) w Łodzi, przy ulicy Przędzalnianej 7.



Podróże z Anną Marią, Dorota Barbelska, Magdalena Michalska-Szałacka, il. Katarzyna Bogucka, wyd. Muzeum Sztuki w Łodzi, 2015.