wtorek, 31 stycznia 2017

Królik i Misia

Było tak: siedzieliśmy sobie, ja – spokojnie, z książką w ręku, oparta na poduszkach, pełen relaks. Syn – też zrelaksowany, a jakże, ale cały w wyskokach i przysiadach, biegał po łóżku w lewo i prawo. Ja czytałam na głos. On niby słuchał, ale nieco wybiórczo, bo uwagę zaprzątała mu wspomniana aktywność własna. I tak to mniej więcej szło, aż do momentu, w którym przeczytałam:
„Potem zrobił małą kupę i ją też zjadł”.
Zapadła cisza. Czas stanął w miejscu. Syn zatrzymał się w pół skoku. Wlepił we mnie zdumione spojrzenie.
- Co zrobił? – zapytał, niepewny, czy się aby nie przesłyszał. – Zjadł? Kupę?
Od tej chwili aż do końca książki uważnie słuchał.


Od razu rozwieję Wasze wątpliwości: to nie jest książka o kupie. W każdym razie nie bezpośrednio. Nie to, żebym miała cokolwiek przeciwko takiej tematyce. Odkąd jestem matką syna, wiem, że można być wielbicielem książek „fizjologicznych” i czerpać niekłamaną radość z ich (wielokrotnej) lektury. Ale „Królik i Misia. Niesmaczne zwyczaje Królika” to inna bajka. Tak naprawdę to książka o przyjaźni. Takiej, która trwa mimo fizycznych różnic, odmiennych charakterów i zaskakujących (a nawet odpychających) upodobań. 

piątek, 27 stycznia 2017

Popatrz w niebo

Zadanie konkursowe było następujące: stworzyć projekt trzech książek dla dzieci, które będą rosły razem z małymi czytelnikami. Koncepcja musiała być spójna, atrakcyjna wizualnie, wartościowa merytorycznie, wszystko po to, by osiągnąć założony cel: wprowadzenie najmłodszych w świat książek.  Wysoko postawiona poprzeczka, czyż nie?



Wyzwanie zostało podjęte, a laureatami pierwszej edycji konkursu TRZY/MAM/KSIĄŻKI zorganizowanego przez Instytut Książki w ramach narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa  zostały Joanna Gębal i Monika Zborowska. Stworzony przez nie  książkowy trójpak „Popatrz w niebo”  właśnie trafia do rąk małych czytelników dzięki wydawnictwu Muchomor.
Osią tematyczną książeczek jest niebo – nieodłączny element otaczającego dziecko świata.

środa, 25 stycznia 2017

„Daleko jeszcze?”, czyli seria 100 zabaw Kapitana Nauki

Zaczęły się ferie, a wraz z nimi wyjazdy na zimowy wypoczynek. Wróciło słynne dziecięce pytanie – mantra znana niemal wszystkim rodzicom: „Daleko jeszcze…?”. Jak zapewnić małolatowi rozrywkę podczas kilkugodzinnej podróży, jeśli nie chcemy zdawać się na elektroniczne gadżety? Z pomocą przychodzą karty z zadaniami.



Jest ich obecnie na rynku całkiem spory wybór, co mnie cieszy, bo zawsze lubiłam tę formę edukacyjnych zabaw. Jeszcze nie tak dawno (ale jednak w ubiegłym dziesięcioleciu, lol), kiedy moja córka miała te cztery czy pięć lat, musiałam wspierać się zakupami anglojęzycznych wydań – wówczas wybierałam zwłaszcza karty wydawane przez Usborne. Mamy je zresztą do dziś, wielokrotnie ścierane i ponownie zapisywane, więc trochę zużyte, ale wciąż funkcjonalne.



Teraz sięgam z czteroipółletnim synem po nowe wydawnictwa, mając już komfort wyboru – młody kieruje się głównie swoimi zainteresowaniami, ja edukacyjną wartością oraz wizualną atrakcyjnością.




Seria „100 zabaw” Kapitana Nauki na wstępie przekonała mnie do siebie grafiką. Najpierw na targach książki w Krakowie wpadły mi w ręce „Kapitalne zagadki” i, gdy zaczęłam przeglądać bloczek z zadaniami, pierwsza myśl była właśnie taka: „Jakie fajne ilustracje, jak to jest przyjemnie zrobione (matowy papier, przekładane kartki kołonotatnika, format).



Zestawy „100 zabaw z królikiem Kazikiem” i „100 zabaw z robotem Eliotem” mają inną, ale równie atrakcyjną formę – w każdym znajdziemy książeczkę z zadaniami oraz trzydzieści pojedynczych kart z dołączonym do nich flamastrem suchościeralnym. W podróży zdecydowanie przydatne! Karty są dość sztywne, mają wygodny format (20x11,5), a przede wszystkim są zmywalne. Czyli jak coś dziecku nie wyjdzie – może sobie to zetrzeć i spróbować raz jeszcze. Kto ma w domu kilkulatka, ten wie, jakie psychiczne ukojenie przynosi małemu perfekcjoniście taka możliwość. 



Za treść kart odpowiadają dwie pedagożki – nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej Bożena Dybowska oraz matematyczka Anna Grabek. Autorki zadbały o to, aby zabawa z kartami wspomagała rozwój dziecka w różnych obszarach (grafomotoryka, analiza i synteza wzrokowa,  myślenie logiczne) z uwzględnieniem możliwości danego etapu rozwojowego (4–5 lat). Dzięki temu karty doskonalą kompetencje matematyczne i językowe i są wstępem do nauki pisania, czytania i liczenia.



Seria „100 zabaw” Kapitana Nauki zawiera wszystkie rodzaje wspomnianych wyżej prorozwojowych zabaw-ćwiczeń, dodatkowo ma świetną oprawę graficzną. Ilustracje Danki Fukowskiej utrzymane w intensywnych ciepłych kolorach są zabawne i czytelne dla kilkulatka, świetnie zachowując proporcje pomiędzy realistycznym odwzorowaniem znanych dziecku przedmiotów a ich artystyczną wizją.

W zależności od zainteresowań, dziecku może się bardziej spodobać pełen niespodzianek ogród królika Kazika (a w nim owoce, warzywa, kwiaty, krzewy, zwierzęta) albo odległe zakątki Wszechświata (z planetami, satelitami, wiatrakami wytwarzającymi prąd oraz rurami do teleportacji), gdzie do kosmicznej zabawy zaprasza robot Eliot.
Do starszaków kierowane są zestawy z lisem Fisem i koparką Barbarką, wkrótce ukaże się też seria dla maluchów (3–4 lata), gdzie dzieciom towarzyszyć będą bocian Stefan i mewa Ewa.


Kiedyś, jeszcze w czasie studiów z terapii pedagogicznej, pracowałam z dziećmi z trudnościami w czytaniu i pisaniu. Zauważyłam, że niektóre po raz pierwszy w życiu miały do czynienia z takimi zadaniami, jak: dopasowywanie cienia do sylwetki, znajdowanie brakującego elementu zdjęcia, określanie liczby sylab w wyrazie, uzupełnianie ciągów logicznych, klasyfikowanie przedmiotów. Jeśli dziecko nie chodziło do przedszkola, a rodzice nie zachęcali go do tego typu zabaw, dopiero w wieku szkolnym miało szansę nabrać biegłości w działaniach tego typu – czasem ze szkodą dla poczucia własnej wartości i relacji z rówieśnikami.  

Nie miejsce tu na moralizatorskie wykłady, ale z perspektywy dawnego zawodu aktywność tego typu oceniam jako niezwykle potrzebną. Nie tylko jako umilacz czasu w trakcie rodzinnych wyjazdów.


Bożena Dybowska, Anna Grabek, 100 zabaw z królikiem Kazikiem; 100 zabaw z robotem Eliotem, il. Danka Fukowska, wyd. Edgard 2016
Wiek: 4-5 lat

www.KapitanNauka.pl




środa, 18 stycznia 2017

Magazyn "Świerszczyk" w nowej odsłonie

„Świerszczyk” to najstarsze w Europie czasopismo dla dzieci – ukazuje się nieprzerwanie od 1945 roku! Niestraszne mu były zawirowania historyczne, społeczne i polityczne. Przetrwał w erze pustych sklepowych półek i twa w epoce nadmiaru. Nie dał się zatopić w zalewie tandetnych postdisneyowskich gazetek , co niestety przydarzyło się „Misiowi”, i nadal rozwija się z myślą o swoich czytelnikach – tych stałych, wiernych i tych, którzy w Świerszczykową przygodę dopiero wyruszają. Oby było ich jak najwięcej!


Z radością chcę Was poinformować, że ten blog i fanpejdż będzie aktywnie uczestniczył w działaniach „Świerszczyka”, szczególnie w akcjach wspierających i propagujących czytelnictwo wśród dzieci. 

Pismo jest bardzo mi bliskie – prenumerowałam je od dziecka, jeszcze w czasach, gdy w kioskach były specjalne teczki prenumeraty. Co dwa tygodnie biegłam w podskokach do „Ruchu” i zadawałam magiczne pytanie: „Czy jest coś w teczce 135?”. A kioskarz wstawał, robił krok w kierunku regaliku za plecami, po czym wyłuskiwał najpierw szarą tekturową teczkę, a z niej moje pismo. Zaczynałam je czytać od razu, jeszcze w drodze do domu, i nie mogąc się doczekać, rozdzierałam byle jak palcem strony (były to czasy, gdy arkusze gazet należało samodzielnie rozcinać nożykiem do papieru, ewentualnie linijką), aby dostać się do ulubionych rubryk.

Wielką miałam frajdę, gdy już jako dorosła osoba mogłam wrócić do lektury „Świerszczyka” – najpierw z córką, urodzoną na początku lat dwutysięcznych, i niedawno także z czteroletnim synem. To taki specyficzny rodzaj dumy, gdy widzisz, że coś, co się zawsze lubiło, ceniło i szanowało nadal trzyma wspaniały poziom merytoryczny i ilustracyjny, rozwija skrzydła i jest tak bardzo godne polecenia.

Jeśli nie mieliście do tej pory okazji poznać „Świerszczyka”, serdecznie Was do tego zachęcam. Tym bardziej, że od aktualnego numeru (2/2017) pismo zwiększyło swoją objętość, pojawiły się w nim nowe rubryki, tekturowa wkładka z grą baśniową i motywującymi odznakami czytelniczymi, a wszystko to w ramach– UWAGA, UWAGA! – zainaugurowanej właśnie działalności  Świerszczykowego Klubu Książkowego!

O jego poczynaniach i wszelkich ogłaszanych akcjach czytelniczych będę informować na blogowym fanpejdżu. Dołączajcie do czytania i wspólnej zabawy!
  









wtorek, 17 stycznia 2017

Subiektywny przegląd książkowych nowości /styczeń 2017/

Co miesiąc prezentuję Wam pięć wydawniczych nowości, które postanowiłam „dodać do ulubionych”, czyli książki, które mnie szczególnie zaciekawiły, zachwyciły i którym warto będzie przyjrzeć się bliżej.


Kiedy patrzymy na dzieła sztuki, w głowie zazwyczaj pojawia się mnóstwo pytań. Niektórych z nich nigdy nie wypowiadamy na głos, bojąc się, że wykażemy się ignorancją czy niewiedzą. Dzieci nie mają z tym kłopotu i pytają otwarcie: Dlaczego ta pani jest goła? Dlaczego wszystko jest takie płaskie? Po co tu tyle owoców? I do czego w ogóle ta sztuka?
Susie Hodge przyjmuje te pytania z powagą i udziela na nie odpowiedzi w interesujący sposób – interaktywnie, kompetentnie, z humorem i lekkością. Treść książki skupia się wokół 22 pytań, po jednym na każdej rozkładówce. Pada na przykład pytanie o inspirowanie się mistrzami w oryginalnej twórczości, o podobieństwa i różnice stylów malarskich. Młody czytelnik może doświadczyć wizualnych efektów pointylizmu i op-partu, a także energetyzującej dynamiki prac Yayoi Kusama. Odkryje też, że nawet niedokończony obraz może stać się arcydziełem, a dla sztuki nie ma rzeczy niemożliwych: pociąg wyjeżdża wprost z kominka (René Magritte), chmura przepływa przez pokój (Berndnaut Smilde) a filiżankę, spodeczek i łyżeczkę pokrywa miękkie futro (Meret Oppenheim).
Susie Hodge, Dlaczego sztuka pełna jest golasów?, tłum. Grzegorz Kulesza, Wydawnictwo Naukowe PWN 2017
Wiek: 9+

czwartek, 12 stycznia 2017

Gdy pada śnieg

Znowu zrobiło się biało i mój syn w podskokach wybiegł rano z domu. Przypomniało mi to o Peterze z książki „The Snowy Day”, który z jednakową radością wychodzi w śnieżny dzień, by odcisnąć na białym puchu ślady swoich małych stóp.  


Picturebook Ezry Jacka Keatsa, syna polskich emigrantów, jest jedną z najważniejszych dla Amerykanów pozycji w dziecięcej literaturze. Książka, wydana w 1962 roku, przetarła szlaki czarnoskórym bohaterom do pełnoprawnej obecności w utworach kierowanych do dzieci, a jej metaforyczna wymowa i bohater będący symbolem przemian – „Brown-sugar boy in the blanket of white” – trwale wpisały się w historię literatury i w serca czytelników. 




Poczta Stanów Zjednoczonych wypuściła właśnie serię znaczków z ilustracjami do książki, zaś Andrea Davis Pinkney stworzyła przepiękny utwór „A Poem for Peter” (fragment poniżej) opowiadający o życiu Keatsa i o jego najsłynniejszej książce, nawiązujący estetyką ilustracji do charakterystycznego kolażowego stylu Keatsa.





„Yes, yes, brown-sugar boy
you were on your way
Ready to run outside and play

You, little one
were filled with big dreams
of a city sidewalk adventure.

You, Peter, so eager
to make new footprints
in the clean crunchy stuff
beneath your feet”.



Jack Ezra Keats, The Snowy Day, wyd. Scholastic, wiek: 2+
Andrea Davis Pinkney, A Poem for Peter: The Story of Ezra Jack Keats and the creation of the Snowy Day, wyd. Viking Books 2016, wiek:7-8

piątek, 6 stycznia 2017

Prosiaczek i pojazdy

Kiedy ma się w domu kilkulatka zafascynowanego pojazdami wszelkiej maści, zdanie, które głosi, że „nie ma na świecie nic przyjemniejszego niż obserwowanie, jak rytmicznie obraca się gruszka betoniarki” brzmi jak najszczersza prawda.



Spośród licznych książkowych prezentów znalezionych pod choinką, kartonówka „Prosiaczek i pojazdy” cieszy się w oczach mojego syna największą estymą. Wielokrotnie czytana, oglądana, komentowana, obchichotana, idealnie wpasowała się w gust małego fana motoryzacji.
Prosiaczek jako bohater swoich urodzinowych przygód także wyskakiwał co jakiś czas z półki, ale rzadziej i ze zdecydowanie mniejszym entuzjazmem. 


Fabuła tej książki jest prosta: w pewien nudny dzień po Prosiaczka podjeżdża swoim oldskulowym kabrio wujek Leon i zabiera go ni mniej, ni więcej, tylko do sklepu z zabawkami. A tam, oczywiście nudzić się nie można. Prosiaczek i wujek pędzą prosto do działu z samochodami i zaczyna się zabawa. Slalom między nogami kupujących, wgniatanie walcem paprochów w wykładzinę, blokowanie wejścia do sklepu pociągiem towarowym i próby złapania na hak dźwigu któregoś ze sprzedawców.


Z perspektywy rodzica najśmieszniejsze jest obserwowanie, jak wielką frajdę z zabawy ma wujek Leon. Co najmniej taką jak Prosiaczek, a może większą. Wystarczy spojrzeć na jego pełną zacięcia minę, chuligański uśmieszek pod wąsem i błyszczące radością oczy. Wujek Leon uosabia wszystkich dużych chłopców, którym serce przyspiesza na widok samochodów-zabawek. Jak to dobrze mieć wtedy pod ręką syna, bratanka albo siostrzeńca, który posłuży za argument do wielogodzinnej zaangażowanej zabawy. Chociaż w dzisiejszych czasach coraz rzadziej taki argument jest potrzebny. Dorośli już otwarcie bawią się jak dzieci, a znane marki produkują modele zabawek kierowane specjalnie do dorosłych odbiorców. Czy zresztą tak samo nie dzieje się na przykład z odbiorcami picturebooków?


„Prosiaczek i pojazdy” to bardzo uniwersalna wiekowo książka. Maluszkom spodoba się z pewnością już sama kolorystyka – ciepłe, nasycone barwy przyciągają wzrok; dwu-trzylatki zachwycą się betoniarkami, dźwigami, radiowozami, a przedszkolaki i starsi czytelnicy z radością podążą za humorystycznym wątkiem historyjki, łącznie z jej przekorną puentą. Otóż na koniec wspaniałej zabawy w sklepie wujek Leon pozwala Prosiaczkowi wybrać jeden pojazd, który będzie mógł zabrać ze sobą do domu. Prosiaczek nie waha się ani chwili. Ciekawa jestem, czy zaskoczy Was jego wybór?

„Prosiaczek i pojazdy” Ola Woldańska-Płocińska, wyd. Czerwony Konik 2016.
Wiek: 0+