wtorek, 27 listopada 2018

Enola Holmes. Sprawa zaginionego markiza


Z ciekawością śledzę trendy w literaturze młodzieżowej. Po przejściu wielkiej fali antyutopii oraz opowieści inspirowanych mitologiami nastała moda na młodzieżowe kryminały, książki detektywistyczne, pełne zagadek, szyfrów i tropów. Posłuchajcie sobie kiedyś bardzo fajnego amerykańskiego podcastu „Bookclub For Kids”, w którym dzieci w wieku 9 – 13 lat opowiadają o książkach – niemal co drugie, zapytane o ulubiony gatunek, odpowiada bez zająknięcia: mystery books!


Czasy wiktoriańskie ubierają fabułę tych powieści w dodatkową tajemnicę, same bowiem są mroczne, niepokojące i zagadkowe. Ówczesne miasta, takie jak Londyn czy Paryż, z jednej strony zachwycają przepychem, z drugiej – przerażają brudem i nędzą. Ten dramatyczny kontrast stanowi oczywiście efektowne tło dla trzymającej w napięciu historii.

piątek, 23 listopada 2018

Subiektywny przegląd książkowych nowości /listopad 2018/


Co miesiąc prezentuję Wam pięć wydawniczych nowości, które postanowiłam „dodać do ulubionych”, czyli książki, które mnie szczególnie zaciekawiły, zachwyciły i którym warto przyjrzeć się bliżej.


Pewnie nie tylko ja, biorąc do ręki tę książkę, pomyślałam, że to nieznana mi część przygód Mikołajka, wiecie, tego urwisa od René Gościnnego. Ale potem przyjrzałam się uważniej okładce – a tam sanie, renifery, gwiazdka, no i Mikołaj, właśnie wypadający z sań.
Te całkowicie nieme, czyli pozbawione warstwy słownej komiksy o małym Mikołaju ukazywały się już kiedyś w Polsce – na początku lat dwutysięcznych wydano cztery części serii. Teraz otrzymujemy kolejne trzy historie zebrane w jednym tomie. Kim jest tytułowy bohater? No cóż, jest ni mniej ni więcej tylko św. Mikołajem, tyle że nazywanym zdrobniale Mikołajkiem. Możliwe, że ma na to wpływ jego niezdarność, tendencja do wplątywania się w kłopoty, a może po prostu zabawna, zdecydowanie niepoważna fizjonomia. W pierwszej historii do Krainy Mikołajka niespodziewanie trafia dziewczynka, która zaczaiła się przy choince, by zobaczyć Mikołaja, a potem wślizgnęła się do jego sań. Niełatwo będzie ją odesłać w ramiona stęsknionych rodziców! W drugiej historii Mikołajek wypada z sań i trafia do supermarketu, gdzie właśnie trwa spotkanie z… Mikołajem! Wieczór zapowiada się wesoło, ale wkrótce nadciągają kłopoty. W trzeciej opowieści Mikołaj nie potrafi się powstrzymać, by nie otworzyć w kalendarzu adwentowym okienka z datą 24 grudnia, choć jest dopiero 23. Ciekawość zostanie ukarana!
Można dyskutować, czy „Kraina Mikołajka” to komiks, czy raczej książka bez słów, sądzę jednak, że już choćby konsekwentne kratki i kreskówkowy styl rysunków sprawiają, że bliżej Mikołajkowi do komiksu. W każdym razie zbiorek ten może być swego razu mostem ku komiksowi, dla wszystkich zaczynających z nim przygodę – młodszych i starszych, bo humor obecny w tych historiach trafi do każdego.

Thierry Robin (rysunki), Alexandre Réverénd (scenariusz), Kraina Mikołajka: Alicja chce zmienić Gwiazdkę; Noc w supermarkecie; Piekielny kalendarz, wyd. KURC 2018.
Wiek: 5+

poniedziałek, 19 listopada 2018

Vladek, najmilszy wampirek na świecie

Trochę szkoda, że w Polsce także nastała moda na bożonarodzeniowe klimaty w listopadzie, bo miałabym ochotę opowiedzieć Wam jeszcze o kilku książkach mrocznych i klimatycznych, idealnych na jesienną szarugę, albo wręcz przeciwnie, na andrzejkowe czytanki. No właśnie, andrzejki, czy ktoś je w ogóle jeszcze obchodzi? W każdym razie o Vladku opowiedzieć muszę, bo to postać przesympatyczna, mimo że wampirza i Wasze dzieciaki na pewno będą miały ochotę czytać o jego przygodach. Choćby pod choinką!



Główny bohater książki, w oryginale „Vlad the World’s Worst Vampire”, stał się po polsku co prawda „najmilszym wampirkiem”, ale gdyby się dłużej zastanowić, to w sumie na jedno wychodzi. Bo jeśli to mroczne stworzenie określa się najmilszym i do tego wampirkiem miast groźnym wampirem, to już gorzej być nie może. I rzeczywiście, jest Wladek najgorszym, najmniej odpowiednim wampirem na świecie. Czy on w ogóle powinien być wampirem? Nie umie latać, nie potrafi zmieniać się w nietoperza, w nocy zamiast snuć się po zamczysku, najchętniej by spał, nie znosi smaku krwi i marzy o zabawie z dziećmi i uczęszczaniu do szkoły, o której kiedyś wyczytał po kryjomu w znalezionej książce (po kryjomu dlatego, że książka w ogóle nie była straszna i nosiła przesadnie optymistyczny tytuł „Akademia Radości”).

czwartek, 15 listopada 2018

Nan Sparrow i potwór z sadzy


Pamiętacie Sarę Crewe z „Małej Księżniczki” F.H. Burnett? Nan Sparrow jest do niej bardzo podobna. Ma w sobie tę samą niezłomność i chart ducha, odwagę spoglądania w oczy niebezpieczeństwom, wewnętrzną dobroć i wrażliwość, oraz przekonanie, że warto walczyć o lepsze jutro.



Zdarzenia opisane w książce Jonathana Auxiera rozgrywają się nieco wcześniej niż te w „Małej Księżniczce”, bo w latach 70. XIX wieku, czyli w samym środku epoki wiktoriańskiej. Ale w obu przypadkach patrzymy na osnuty mgłą Londyn, piękny i groźny zarazem, bo rozdarty podziałami klasowymi, z jednej strony pełen splendoru, z drugiej – dramatycznego ubóstwa.

niedziela, 11 listopada 2018

Jaki znak twój? Wierszyki na dalsze 100 lat niepodległości


Mam niestety poczucie, że w ostatnich latach pojęcia polskości i patriotyzmu zostały w dużej mierze zszargane i wypaczone. Ci, którzy chcieliby zamienić nasz kraj w zamkniętą twierdzę, na wieżach której złowrogo powiewają biało-czerwone flagi, a wszystko to w imię pełnych patosu haseł nieprzystających do współczesności, sprawili, że radość świętowania 100 lat Niepodległej ma w sobie sporo goryczy.



Na szczęście są dzieci. Ze swoją szczerością, prostotą, otwartym umysłem i czystymi emocjami, na które nie wpływają polityczne spory. Wczoraj mój syn, w białej koszuli z przypiętą kokardą narodową śpiewał wyprężony na baczność Mazurek Dąbrowskiego – wszystkie zwrotki wyuczone na pamięć. A potem deklamował „Katechizm polskiego dziecka” Bełzy. I biła z niego duma i radość. I poczucie bycia razem we wspólnocie. Kiedy jednak zapytał mnie po powrocie do domu, wciąż przejęty: „Czy kiedy żołnierze szli do walki, to nieśli biało-czerwone sztandary i śpiewali hymn?”, musiałam ukrócić tę szybującą nad ziemią patriotyczną ekscytację, żeby nie wkroczyć w mit. „Nie, kochanie.  Rzeczywistość jest mniej pompatyczna, to nie tak wyglądało” – powiedziałam.


piątek, 9 listopada 2018

Pop-upy, czyli rozkładanki: "Królewna Śnieżka" i "Kot w butach"


Z powrotami do ukochanych książek z dzieciństwa bywa różnie. Nie wszystkie przetrwały próbę czasu. Przeczytanie ich po trzydziestu latach okazuje się doznaniem dziwnym, nieco rozczarowującym i zawsze zaskakującym – w końcu pamiętamy, jak bardzo je lubiliśmy! Na mojej liście „rozczarowań po latach” z pewnością NIE znajdą się jednak „rozkładanki” Vojtĕcha Kubašty. Ich magia była tak silna, że działa do dziś!




Jak wspominałam w recenzji „Czerwonego Kapturka” i „Jasia i Małgosi” – pop-upów Kubašty wydanych przez Entliczek w zeszłym roku (po 30 latach od ostatnich wydań) – dla roczników dzieci wychowanych w latach 70. i 80. przestrzenne książki były prawdziwym skarbem. Darzyło się je wielką estymą, nie miały sobie równych wśród innych książek, zwyczajowo wydawanych w takiej jakości druku i na takim papierze, że wyglądały, jakby kolory wyblakły przy pierwszym przekartkowaniu. Za to baśniowe rozkładanki czeskiego artysty kipiały kolorami, na dodatek były trójwymiarowe! Jakby tego było mało, zapraszały czytelnika do działania. Można było gdzieś zajrzeć, poruszyć postaciami, przesunąć jakiś element i odsłonić kolejny, ukryty obrazek. To oznaczało coś więcej niż przeczytanie historii.