środa, 3 października 2018

Jesienne strachy: Horror

Pamiętam, że kiedyś, jeszcze jako nastolatka, wyczytałam gdzieś, że ziemniaki porozumiewają się między sobą i „krzyczą” podczas obierania. Od tamtej pory ta prozaiczna kuchenna czynność już nigdy nie była dla mnie tak całkiem niewinna.



To, co napisałam powyżej, to trochę żart, a trochę nie. Ostatnio przeczytałam (tutaj) takie rewelacje: „Atakowana roślina reaguje. Kiedy zjada ją zwierzę albo owad, jej układ odpornościowy w innych częściach także staje się aktywny”. Według badań Simona Gilroya z Uniwersytetu Wisconsin-Madison rośliny używają tych samych molekuł do sygnalizowania zagrożenia, co zwierzęta w układzie nerwowym. Badacze odkryli to przypadkiem, odcinając roślinie listek…


Nie wiem, czy Madlena Szeliga dotarła do tych badań, czy też zainspirowało ją coś zupełnie innego, ale z pewnością od jakiegoś czasu musiało jej krążyć po głowie pytanie: „Co by było, gdyby rośliny czuły, że je obieramy, szatkujemy, gotujemy, dusimy?”. Odpowiedź na tak postawione pytanie mogła być tyleż straszna, co intrygująca, i podsunęła najwyraźniej taką mnogość wyobrażeń, że powstała cała książka.


Znajdziemy w niej dwadzieścia dramatycznych historii z ostatnich chwil życia różnych warzyw i owoców, m.in. ziemniaków, buraków, cebuli, kalafiora, dyni, pomidorów, jabłek, malin, banana, ananasa. Wszystkie kończą się tragicznie, każda jest okrutna, bezlitosna, pełna mrożących krew w żyłach szczegółów i drobiazgowych, makabrycznych opisów:

„Teraz nóż ogromny. Najpierw wbity tam, gdzie gdyby głowy miały fryzury, byłby przedziałek. Cała głowa na pół, prawa strona osobno, lewa strona osobno. Jakby nigdy nie były jednym ciałem. I dalej na maleńkie kawałki szatkowano ich ciała. Czy zabić to za mało dla człowieka? Dlaczego z ciała nic nie może pozostać?” (Sprawa Kapusty. Ukiszona żywcem).

„Wziął więc znów nóż, położył ją, oskórowaną, na blacie kuchennym, gdzie okruszki soli, pieprzu i pikantnych przypraw podrażniały świeże rany, i wbił jej go w samo serce. Było to ostre narzędzie i przebiło całe jej ciało na pół bez problemu. Ciało Cebuli rozpadło się na dwie części, a potem, już tak osłabione, na małe warstwy.
Umierała. W ostatnim przypływie naiwności chciała błagać człowieka o litość. Robiła wszystko, by sprawić, żeby płakał. Łzy lały się jednak z jego nieczułych oczu, ale nic nie zmieniały w jego kamiennym sercu”
  (Sprawa Cebuli. Kilka łez nic nie znaczy).


Warzywa i owoce giną w rozmaity sposób: drylownica wyrywa im serca, ostrze miksera ćwiartuje na kawałki, smażą się na gorącym tłuszczu, gotują we wrzątku, ich wydrążone części są nadziewane innymi pokrojonymi warzywami, jak na przykład u pieczarek. Niektóre zostają po prostu pożarte, jak jabłka albo młody groszek cukrowy, który nawet nie zdążył dorosnąć:

„W maleńkiej zielonej kołysce spało smacznie i spokojnie pięć malutkich Groszków. Przytulały się do siebie tak mocno, że na każdym z ich policzków odciśnięty był miły ślad brata lub siostry. Było ciepło i bardzo cicho. Wiatr lekko kołysał ich do snu”.
Lecz nadszedł człowiek i przyniósł śmierć:
„I jeszcze brat. I jeszcze jedna siostra. A każdy z nich ma tę samą myśl przed śmiercią: <<jestem taki mały, zęby takie duże, może uda się przeżyć, przemknąć pomiędzy, może w jakiejś szparze uda się ukryć>>. Ale zęby są zadziwiająco precyzyjne. Za każdym razem trafiają w sam środek jędrnego, młodego ciała i miażdżą je w sekundę. Boli, ale najgorszy jest żal za życiem, które już się nie wydarzy” (Sprawa Groszku. Zbrodnia w kołysce).

Choćby na podstawie zacytowanych fragmentów można zaobserwować, że historie napisane przez Szeligę uwydatniają brutalność, okrucieństwo i egoizm człowieka. Ukazują go jako pana i władcę tego świata, kierującego się własnymi potrzebami i wygodami, i w myśl tego decydującego o życiu i śmierci innych. Warzywa i owoce próbują z nim walczyć – ananas chowa się pod twardym pancerzem, pokrzywy parzą, ale człowiek jest sprytny – sięga po ostrzejsze narzędzia, skutecznie chroni ręce gumowymi rękawicami. Gubi go dopiero bezmyślna brawura i sztubacka chęć popisu, kiedy zakłada się, że zje w całości papryczkę chili i… traci przytomność.


W zakończeniu autorka przekonuje dziecięcego czytelnika, że „wszystko to jest wielką bujdą”, ja jednak nie do końca chcę się z nią zgodzić. I nie jest to krytyka, wręcz przeciwnie – próba potraktowania tych historii poważniej niż jako zaskakującej warzywnej makabreski odczytywanej mrocznym głosem ku uciesze rozemocjonowanej gawiedzi. Widzę w tej książce potencjał do rozmowy o człowieku i jego dyktatorskich zapędach – może to być dyskusja bardzo szeroka i sięgająca zdecydowanie do przykładów z historii najnowszej; to już zależy od wieku dziecka.

Jest to też okazja do ciekawej rozmowy o weganizmie, witarianizmie, frutarianizmie, o jego zaletach i wadach, motywacjach, jakimi kierują się osoby wybierające taką dietę, i szerzej o szacunku do świata roślin, o niemarnowaniu produktów żywnościowych itp.

Osobną jest natomiast kwestia makabrycznego ujęcia sytuacji warzyw oraz przedstawienia jej za pomocą pełnych okrucieństwa opisów i bardzo sugestywnych ilustracji. Książkę mistrzowsko zilustrowała Emilia Dziubak, której przedstawiać chyba nikomu nie trzeba. Podejrzewam zresztą, że część osób kupi „Horror”  właśnie ze względu na jej prace. Nie dziwi mnie to, bo można go tak naprawdę potraktować jako wysmakowaną coffee table book. Duży format, twarda oprawa, papier, na którym znakomicie, soczyście, głęboko prezentują się wszystkie kolory i światłocienie (kto zna styl Emilii Dziubak, wie, jakie to ważne). Widać, że w tej tematyce ilustratorka dobrze się czuje – warzywa i zagadnienia kuchenne pojawiły się już choćby w debiutanckiej „Gratce dla małego niejadka”. Tutaj jednak klimat jest mroczny, metaforyczny i przywołuje na myśl genialny cykl o robakach mających ludzkie cechy – jeden z pierwszych projektów ilustratorskich artystki, jeszcze z czasów studiów na ASP.


„Horror” zdecydowanie nie jest książką dla każdego dziecka i może nawet nie dla każdego nastolatka. W rozmowie z Sebastianem Frąckiewiczem (w książce „Ten łokieć źle się zgina”, wyd. Czarne 2017) sama ilustratorka przyznała zresztą, że jest to książka dość eksperymentalna, przeznaczona dla dorosłych.
Moja dwunastoletnia córka po przeczytaniu dwóch pierwszych historii odmówiła dalszej lektury, twierdząc, że „źle będzie się potem czuła, jedząc warzywa”. To tak jak ja z ziemniakami, o których wspomniałam na początku. Są jednak dzieci, które uwielbiają się bać. Najstraszliwsze historie wzbudzają ich entuzjazm i pozwalają przeżyć i wyrazić silne uczucia, i w ten sposób odreagować inne, trudniejsze emocje. I to jest w porządku, tylko rodzic czy opiekun musi o tym wiedzieć, musi dobrze znać dziecko. Sugeruję więc samemu uważnie zapoznać się z książką, a następnie podjąć decyzję, czy przeczytać ją także dziecku.

A wszystkim innym, szczególnie tym, którzy lubią opowieści grozy i klimat jesiennych strachów wszelkiej maści, bardzo ten album polecam. Zaserwujcie swoim gościom w halloweenową lub andrzejkową noc niepowtarzalny, warzywno-owocowy dance makabre!

Madlena Szeliga, Emilia Dziubak, Horror, wyd. Gereon 2018.
Wiek: 10+ (po decyzji rodziców)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz