środa, 23 grudnia 2020

Książkowe świąteczne LAST MINUTE (2020)

W tegorocznym Książkowym świątecznym LAST MINUTE proponuję Wam trzy picturebooki, które będą znakomitym prezentem dla każdego maluszka, przedszkolaka i pewnie dla wielu rodziców :) 


IDEALNA CHWILA

„Idealna chwila” to historia o tym, że warto pomagać innym i znaleźć dla nich czas, nawet gdy sami bardzo się spieszymy. Pewnego ranka wiewiórka otrzymała bardzo ważną wiadomość, wyskoczyła więc prędko z dziupli i popędziła przez las. Ogromnie się spieszyła, ale po drodze co i rusz zatrzymywało ją jakieś leśne zwierzę, prosząc o drobną przysługę. Poczciwa wiewiórka, nie potrafiąc odmówić w potrzebie, zabierała się do kolejnych zadań, a czas płynął…

Mały czytelnik śledzi poczynania uczynnej wiewiórki, denerwuje się razem z nią, emocjonuje i zastanawia się, czy nie lepiej byłoby, gdyby popędziła przed siebie, nie oglądając się na nikogo. Bo co, jeśli przegapi idealną chwilę?

Przesłanie książki może się wydać dorosłemu trochę naiwne, bo utrzymane w duchu Coelho „Gdy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat działa potajemnie, by udało ci się to osiągnąć”, ale dla przedszkolaka to ważna lekcja wyjścia poza (całkowicie skądinąd naturalny w tym wieku) egocentryzm. Finał opowieści wzrusza zarówno małych, jak i dużych, a przepiękne, ciepłe ilustracje Marco Somy przedstawiające las i jego mieszkańców to wspaniała  estetyczna uczta.

 


Susanna Isern, Marco Somà, Idealna chwila, tłum. Tomasz Pindel, wyd. Tako, Toruń 2020.
Wiek: 3+


 

DWA DLA MNIE, JEDEN DLA CIEBIE

Dla małego dziecka, patrzącego na wszystko z naturalnie egocentrycznej perspektywy, dzielenie się jest trudną sprawą. Chyba każdy rodzic był świadkiem wyrywania sobie przez przedszkolnych przyjaciół foremek w piaskownicy, sprzeczania się o niesprawiedliwie podzielony batonik czy oburzonych skarg pod tytułem „on bawił się moim autkiem”. Jörg Mühle w swoim picturebooku „Dwa dla mnie, jeden dla ciebie” opisuje słowem i obrazem takie właśnie zachowania, portretując je w krótkiej historyjce o dwojgu zwierzęcych przyjaciół. Oto niedźwiedź przynosi trzy grzyby, a łasica przyrządza je na obiad. Problem pojawia się, gdy dwoje przyjaciół musi się podzielić trzema grzybami. Każde ze zwierząt lubi ten przysmak i ma ochotę na większą porcję niż druga strona. Rozpoczyna się gorączkowa wymiana argumentów, a tymczasem do kłócących się zwierząt cichaczem podkrada się lis…
Niemiecki autor przedstawia swoich bohaterów z dużą życzliwością, pokazując małemu czytelnikowi, że nie on jeden ma kłopot z dzieleniem się. Co ważne, pozwala mu spojrzeć na problem z pewnego dystansu i w humorystyczny sposób pokazuje, że niespodziewany finał może nie być wart kłótni o to, co moja, a co twoje.

 


Jörg Mühle, Dwa dla mnie, jeden dla ciebie, tłum. Anna Kierejewska, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2020.
Wiek: 3+



 

PAN PATYK

Julia Donaldson i Axel Scheffler to jeden z bardziej znanych duetów autorsko-ilustratorskich wśród twórców literatury dziecięcej. Ich książki rodzice polecają sobie na internetowych grupach od wielu lat. Pierwszym picturebookiem Brytyjczyków wydanym w Polsce (w 2005 roku w serii tzw. amberków wydawnictwa Amber) był słynny Gruffalo (tę historię zna cały świat – ukazała się w 45 krajach!). Tłumaczenie Danuty Górskiej nie zyskało jednak popularności i dopiero przekład Michała Rusinka zjednał sobie przychylność młodych czytelników.
W 2020 roku pojawiły się na rynku dwie książki słynnego duetu w tłumaczeniu Joanny Wajs. Jedną z nich jest „Pan Patyk”. Stick Man w naszej rodzinie znany jest już od przeszło dziesięciu lat, kiedy to kupiłam wersję angielską z zamiarem czytania małej córce. Trochę smutna, trochę straszna, ale kończąca się szczęśliwie i wzruszająco historia oczarowała nas do tego stopnia, że stała się bożonarodzeniowym hitem, rokrocznie wyciąganym w pierwszej kolejności, gdy tylko nastał grudzień. Opowieść zaczyna się wprawdzie wiosną, ale jej finał jest zdecydowanie zimowy, a w bardzo ważnej roli występuje tu nie kto inny jak Święty Mikołaj. Tytułowy bohater opuszcza na chwilę swoje rodowe drzewo i od razu wpada w wir ryzykownych przypadkowych zdarzeń, poczynając od pogryzienia przez psa, na wrzuceniu do kominka kończąc. Łatwo sobie wyobrazić, jakie emocje towarzyszą małym czytelnikom kibicującym Panu Patykowi w tej przygodzie.

Długo czekaliśmy na polski przekład tej książki, w końcu jest, i bardzo dobrze, bo kolejny niesztampowy bohater stworzony przez Donaldson zdecydowanie zasługuje na to, by zyskać popularność także wśród polskich dzieci. Co prawda Stick Man w wersji polskiej nie jest aż tak rytmiczny jak w oryginale, brakuje mu skandująco-wyliczankowych fragmentów, takich jak (przeczytajcie to głośno!):  

„I’ll fetch it and drop it,
and fetch it – and then
I’ll drop it and fetch it
and drop it again”.

Jest jednak równie emocjonalny I poruszający w kluczowych fragmentach, oddając zagrożenie, gdy czytamy: „Słów kolędy nie słyszy i biegnących z oddali czterech strasznych wyrazów: Będzie dobrze się palił” albo smutek i żal: „(…) patyczęta się wiercą w wielkim łożu sękatym/bo i cóż to za święta będą bez paty taty?”.

 


Julia Donaldson, Axel Scheffler, Pan Patyk, tłum. Joanna Wajs, wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 2020.
Wiek: 3+



sobota, 12 grudnia 2020

Podpowiednik świąteczny: Zabójstwo Brangwina Kąkola

 

Jeżeli chcecie podarować nastolatkowi w prezencie świątecznym jakąś oryginalną, niesztampową książkę, to „Zabójstwo Brangwina Kąkola” będzie jak znalazł. Tytuł wskazuje na kryminał, i wątek kryminalny rzeczywiście jest tu obecny, ale równie dobrze można powiedzieć, że mamy do czynienia z powieścią fantasy albo przygodową. W dodatku obficie ilustrowaną i to w sposób niestandardowy – rysunki żyją tu bowiem własnym życiem, a nawet na przekór tekstowi.




Tytułowy Brangwin Kąkol, od czasów szkolnych przezywany ze względu na nazwisko Chwastem, jest elfim historykiem, któremu powierzono ważną misję – ma wyruszyć z (teoretycznie) pokojowym posłannictwem do sąsiedzkiego królestwa goblinów i wręczyć władcy podarunek: wyjątkowy klejnot będący symbolem dobrej woli i zgodnych sąsiedzkich stosunków od czasu zawieszenia broni przed pięciu laty. W regularnych raportach ma jednakże donosić elfickiemu wywiadowi wszystko, co podpatrzył i podsłuchał, aby zgromadzić szczegółową i aktualną wiedzę na temat społeczności goblinów i ich tajemniczego przywódcy – Ghohga Nikczemnego.

Naiwny Chwast nie ma pojęcia, że jest narzędziem w rękach króla Elflandu, który planuje bezlitośnie wykorzystać jego oddanie do okrutnych i zdecydowanie niepokojowych celów. Po przeprawie przez Góry Kościokrutne i dotarciu do Tenebrionu – gobliniej stolicy – Kąkol zostaje z honorami ugoszczony przez kolegę po fachu – archiwistę Werfla, nadwornego goblińskiego historyka. Zdaje się jednak tego nie dostrzegać, niemal nie odzywając się do przyjaźnie nastawionego, wygadanego gospodarza. Pamięta za to o raportach, które gorliwie śle za pomocą tajemniczej machiny pozwalającej posłom w terenie na przesyłanie myśli. Odbiornik przypomina prasę drukarską – pozwala uzyskać czarno-biały obraz tego, o czym myśli posłaniec. Jest jednak jedno „ale”: maszyna nie ukazuje tego, co widzi wysłannik, a tylko to, co ten sobie wyobraża… Uprzedzony do innych, nieufny i pełen lęków i traum z dzieciństwa Chwast raportuje więc, że Werfel „wygląda tak, że nie wiadomo, czy chce komuś uścisnąć rękę, czy odgryźć nos. Szpiczaste zębiska i tak dalej. Typowy szkaradny gobliński ryj”.


Czytelnik orientuje się, że „coś tu nie gra” mniej więcej po 100 stronach lektury. Przypominające średniowieczne drzeworyty ilustracje Eugene’a Yelchina ukazują czarno-białe drukowane raporty Brangwina Kąkola dla swego władcy. Raporty, w których pełno jest wyszczerzonych zębisk, łypiących złowrogo oczu, odrażającego jedzenia, mrocznych, ponurych wnętrz, a nawet odciętych głów należących do kobiet pożeranych przez mięsożerne rośliny. „Typowe obrazy goblińskiego obłędu”. No właśnie, „typowe obrazy” – tchórzliwy Chwastek myśli stereotypami, sięga do swoich pełnych uprzedzeń przekonań zamiast do obrazów, które ma faktycznie przed oczami, a które czytelnicy książki czerpią z narracji tekstowej. W niej Tenebrion jest miastem pięknym i gwarnym, jego mieszkańcy są gościnni, serdeczni, otwarci i mają duże poczucie humoru.

Czy Brangwin przejrzy na oczy, czy będzie do końca ślepo posłuszny królowi elfów, niezdolny do obiektywnego  osądu sytuacji i podjęcia własnych niezależnych decyzji?

„Zabójstwo Brangwina Kąkola” jest więc nie tylko opowieścią o knowaniu, spisku i zasadzce. To opowieść o stereotypach, szufladkach myślowych i schematach, które wyznaczają nasze działania, i choć ogólnie pomocne, mogą też, nieweryfikowane, prowadzić do poważnych błędów w ocenie rzeczywistości. Skalą jest tu nie tylko historia dwóch istot, lecz całych społeczeństw i narodów uwikłanych we wzajemne pretensje, roszczenia, rywalizujących ze sobą i toczących wycieńczające wieloletnie walki w obronie swoich własnych prawd, w świętym przekonaniu o swoich racjach.


Historia świetnie opowiedziana i znakomicie przetłumaczona przez Rafała Lisowskiego, przed którym stało m.in. niełatwe zadanie spolszczenia roślinnych imion i nazw własnych z zachowaniem ich znaczenia. Opowiadał o tym podczas spotkania online z autorami i redaktorką książki (nadal możecie je obejrzeć tutaj, zachęcam!). Przykładowo jedna z głównych i wyjątkowo podłych postaci powieści to Lord Ysoret Clivers, który w dosłownym polskim tłumaczeniu musiałby nosić nazwisko Przytulia, co nie brzmi zbyt okrutnie (mimo że przytulia czepna jest chwastem utrudniającym zbiory zbóż i sprawiającym, że mleko krów, które ją zjedzą, zsiada się). Trzeba było poszukać innej rośliny – jednym z pomysłów był bluszcz. Ostatecznie wygrał jednak dławisz i tak w polskim wydaniu mamy lorda Izoreta Dławisza.

Pisząc o „Zabójstwie Brangwina Kąkola” jako niebanalnej, niesztampowej książce, mogę wymienić co najmniej trzy powody, dla których warto właśnie tak ją określić. Po pierwsze oryginalne ilustracje, których wizualna narracja stoi w opozycji do tekstu. Po drugie – miks gatunków, po trzecie – groteskowość rysunków zaprzeczająca schematom magii i miecza oraz przewrotność pomysłu uczynienia smukłych eleganckich elfów podłymi, bezlitosnymi postaciami, a brzydkich, przysadzistych, szerokoustnych goblinów wielkodusznymi, pogodnymi, przyjacielskimi postaciami.


Edytorsko bardzo staranna, stylizowana na iluminowaną księgę powieść z pięknym exlibrisem do wypełnienia na wyklejce będzie wyjątkowym prezentem gwiazdkowym nie tylko dla młodego czytelnika.

M.T. Anderson, Eugene Yelchin, Zabójstwo Brangwina Kąkola, tłum. Rafał Lisowski, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2020.
Wiek: 12+

piątek, 4 grudnia 2020

Podpowiednik świąteczny: Kolorowy świat (Akademia Mądrego Dziecka)

 

Książki edukacyjne dla młodszych dzieci cieszą się coraz większą popularnością. Rodzice i nauczyciele doceniają tę formę przekazywania podstawowych informacji o świecie. A trzeba podkreślić, że współcześnie jest to zwykle forma pomysłowa, umożliwiająca wieloraką eksplorację, przede wszystkim zaś atrakcyjna graficznie i edytorsko. Świetnym przykładem jest tu seria Akademia Mądrego Dziecka Egmontu, a w jej ramach cykl „Kolorowy świat”.

 


Te kartonowe książki o zaokrąglonych rogach przeznaczone są zasadniczo dla dzieci w wieku młodszym przedszkolnym, ale są tak estetycznie i ciekawie pomyślane, że mój ośmiolatek nie mógł odmówić sobie przyjemności ich eksploracji. W cyklu „Kolorowy świat” znajdziemy cztery  tytuły: „Małe zwierzęta”, „W gospodarstwie”, „Pojazdy” i „W przedszkolu”. Publikacje wydane w charakterystycznym dla serii kwadratowym formacie mają po dwanaście stron, a każda rozkładówka obfituje w otwierane okienka/klapki oraz w przesuwane lub przemieszczające się mniejsze i większe elementy.

 


Tematyka książek obejmuje ważne dla dziecka w wieku przedszkolnym obszary, takie jak zwierzęta polne (biedronki, mrówki, żaby) i hodowlane (kury, krowy, świnie), pojazdy (pociąg, samolot, koparka, wóz strażacki) oraz teren samego przedszkola, obejmujący szatnię, salę zabaw, kącik leżakowania, stołówkę, plac zabaw.

 


Zgodnie z założeniem serii w każdym z tych miejsc mali czytelnicy odkrywają kolorowe niespodzianki. W tomiku „W przedszkolu” mogą np. uchylić okno i zajrzeć do kuchni, gdzie trwa przygotowywanie posiłku albo przekartkować książeczkę, którą nauczycielka właśnie czyta dzieciom, w „Pojazdach” zostają poproszone o podniesienie żagla, by łódź płynęła szybciej albo o przesunięcie schodów przed drzwi samolotu, by pasażerowie mogli wysiąść.

 


„W gospodarstwie” napełnią poidło, by cielątko mogło się z niego napić i sprawdzą, jaka jest różnica między galopem, kłusem i stępem. Książka „Małe zwierzęta” pozwoli dzieciakom m.in.  zajrzeć do wnętrza mrowiska oraz poznać cykle rozwojowe motyla i żaby.

 


Maluchy dowiedzą się więc całkiem sporo o otaczającym je świecie, a jednocześnie nie poczują się znużone nadmiarem informacji – wielość i różnorodność aktywności ułatwia ich przyswajanie, podobnie jak przyjemne ilustracje francuskich ilustratorów z ich charakterystycznym „zwierzątkowym” stylem (a la Muki albo Edzio) oraz intensywnymi, ale nie krzykliwymi barwami.

 


Jeśli szukacie prezentu na Święta dla jakiegoś malca, książeczki z cyklu „Kolorowy świat” nie zawiodą Waszych oczekiwań, podobnie jak cała seria Akademia Mądrego Dziecka (o której pisałam także tutaj).

 


Akademia Mądrego Dziecka. Kolorowy świat: „Małe zwierzęta” (il. Melanie Combes), „Pojazdy” (il. Pierre Caillou), „W gospodarstwie” (il. Marion Billet), „W przedszkolu” (il. Marion Piffaretti), tłum. Katarzyna Grzyb, wyd. Egmont Polska, Warszawa 2020.
Wiek: 2+


poniedziałek, 30 listopada 2020

Jak ratowaliśmy Wigilię

 

Święta Bożego Narodzenia to szczególna atmosfera, kolędy słuchane i śpiewane raz w roku, wyczekiwane tradycyjne potrawy, ręcznie robione ozdoby, przede wszystkim jednak spotkania z osobami, na których nam zależy. Wyczekiwane czasem z utęsknieniem przez cały rok.


Właśnie z taką tęsknotą i niecierpliwością czeka na swoją dorosłą siostrę mały Tim. Ewa mieszka i pracuje w Australii, i do Szwecji przyjeżdża tylko raz w roku. To dzięki jej wizytom Boże Narodzenie jest wspaniałym i wyjątkowym czasem, na który tak cudownie się czeka.

W tym roku wychowawczyni zerówki, do której chodzi Tim, zaprasza dzieci do zabawy – każdego dnia grudnia odbędzie się losowanie i wybrane dziecko zerwie kartkę z kalendarza. W ten sposób cała klasa będzie odliczać dni do Wigilii, a konkretnie do ostatniego dnia przed przerwą świąteczną. „A ten, komu przypadnie Wigilia, będzie musiał bardzo pilnować swojej kartki aż do momentu, kiedy Boże Narodzenie zostanie porządnie odświętowane”.      


Tim bardzo się martwi, że kartka z 24 grudnia przypadnie komuś, kto nie będzie w stanie o nią zadbać i zwyczajnie ją zgubi, co sprawi, że świąt nie będzie! A to byłaby najstraszliwsza rzecz, jaką mógłby sobie wyobrazić. Dlatego pragnie ze wszystkich sił wylosować kartkę z Wigilią – by móc się nią należycie zaopiekować. Nie przypuszcza nawet, że los zagra mu na nosie i nie tylko przyjdzie mu zatroszczyć się o Święta, ale wręcz je uratować! Na szczęście nie będzie musiał tego robić sam…


„Jak ratowaliśmy Wigilię” to szósta książka Zakamarków zaprojektowana specjalnie na czas adwentu – podzielona na 25 rozdziałów do czytania każdego kolejnego dnia grudnia. Wprowadza w świąteczny nastrój, w uroczy sposób przypomina, jak celebrować ten szczególny czas, ciesząc się drobnymi czynnościami, takimi jak robienie domków z piernika, dekorowanie domu czy szkolnej sali, wspólne kolędowanie, ręczne wykonywanie ozdób itd. Ważną rolę w książce pełni rodzina. Tim ma wrażliwych, troskliwych, odpowiedzialnych rodziców – opowieść pełna jest budujących przykładów okazywanych sobie wzajemnie miłości, zrozumienia i czułości. Nie jest to jednak jedyna rodzina, która pojawia się na kartach książki. Przyjaciółka Tima Esme mieszka z mamą, która „(…) jest trochę dziwna. Jakby zupełnie nie przejmowała się tym, co większość ludzi uważa za właściwe lub niewłaściwe”. Tak w każdym razie ocenia ją Tim, który jest przyzwyczajony do tradycyjnego spędzania świąt i określonych zasad obowiązujących w jego rodzinie – innych niż u Esme. Jak zawsze w książkach Zakamarków zaakcentowano istotne współcześnie niuanse: tata Tima często płacze radości, okazuje emocje, przytula i przyznaje się do słabości; dorośli przestrzegają zasad i szanują tradycje, ale potrafią się też zdobyć na dystans i pozwolić dzieciom być dziećmi, na przykład wtedy, gdy te śpiewają swoją wersję kolędy „Dzisiaj w Betlejem”: „Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem wesoła nowina! Tłusta wędlina, tłusta wędlina wpadła do komina. Komin się wali, kibel się pali, koty szczekają, kury fruwają…”


Kto zna książki adwentowe Zakamarków (pisałam o nich tutaj i tutaj), wie, że to zawsze mieszanka tradycji, współczesności, wolnego szwedzkiego ducha i radości dzieciństwa, z jednoczesnym silnym przesłaniem poszanowania innych osób i ich życiowych wyborów. Dla niektórych mieszanka czasami kontrowersyjna – choć myślę, że nie tym razem. W trudnym 2020 roku opowieść Ellen Karlsson niesie otuchę, optymizm i wiarę w to, że mimo wielu perypetii i niefortunnych zdarzeń, święta jednak da się uratować.

Ellen Karlsson, Jak ratowaliśmy Wigilię, il. Cecilia Heikkilä, tłum. Anna Czernow, wyd. Zakamarki, Poznań 2020.
Wiek: 5+

czwartek, 19 listopada 2020

Żadnej przemocy wobec małych!

 

To smutne, że część dorosłych nadal uważa, że przemoc wobec dzieci nie jest przemocą, a tylko dyscypliną, wychowywaniem, „uczeniem rozumu”. Wszystkie te eufemizmy mają na celu osłabienie znaczenia czynów przemocowych, nadanie im lekceważącego tonu, jakby nie było to nic wielkiego. 


Mimo to może jednak coś się ruszyło w przyzwalającej na przemoc rodzicielskiej postawie, skoro dziś mało kto przyznaje się otwarcie do tego typu „aktów wychowawczych” jako dowodu na to, jak świetnie radzi sobie z dziećmi. Coraz rzadziej słyszę w sklepie czy parku: „Bo jak ci przyleję…”. To ostrzeżenie w czasach mojego PRL-owskiego dzieciństwa było chlebem powszednim, obok tekstów takich jak: „Zaraz dostaniesz klapa”, „Jak się nie uspokoisz, wyciągnę pasa”, „Idę na wywiadówkę, szykuj tyłek”, „Jeszcze raz się odezwiesz, nogi ci z dupy powyrywam”. Słowa te sączyły się wartkim strumieniem z balkonów i otwartych okien blokowisk lat 80. Mało kogo obruszały. Nikt nie reagował.

Nie dziwi mnie więc fakt, że kiedy w 1978 roku Astrid Lindgren, odbierając Pokojową Nagrodę Księgarzy Niemieckich, wygłosiła płomienne przemówienie „Żadnej przemocy!”, jego wymowa wzbudziła konsternację i została uznana za kontrowersyjną. Astrid poproszono, by zrezygnowała z wygłoszenia przemówienia. Nie poddała się jednak i słowa zostały wypowiedziane, bez uładzania, w pełnym brzmieniu. Pisarka wiedziała, że w tej sprawie nie ma miejsca na półśrodki. Żadnej przemocy.
Rok później Szwecja, jako pierwszy kraj na świecie, ustawowo zabroniła fizycznego karania dzieci. W Polsce dopiero w roku 2010 w artykule 96 Kodeksu Rodzinnego i Opiekuńczego umieszczono zapis: „Osobom wykonującym władzę rodzicielską oraz sprawującym opiekę lub pieczę nad małoletnim zakazuje się stosowania kar cielesnych”.

Dzięki wydawnictwu Zakamarki otrzymujemy tekst słynnego przemówienia – w ładnie wydanej książeczce niewielkiego formatu – do codziennego użytku i ku pamięci. Astrid Lindgren powiedziała: „Czy przynajmniej w naszych domach nie powinniśmy własnym przykładem pokazywać, że można żyć inaczej?”. W końcu to pojedynczy ludzie decydują o losach świata.

Jeśli więc nawet założymy, że  umilkły (być może) nieco odgłosy razów i powszechnych wyzwisk wobec dzieci, to i tak musimy pamiętać, że przemoc psychiczna rozciąga swoje macki daleko poza klapsa czy uderzenie pasem. Często bywa dotkliwsza, zostawia wewnętrzne rany. Przede wszystkim zaś jest trudniejsza do wykrycia. Gdy rodzice nieustannie krytykują dzieci, kontrolują na każdym kroku, oczekują sukcesów ponad miarę, karzą lub poniżają za porażki, nie doceniają tego, co się udaje, ale zawsze wytkną to, co nie poszło… taka przemoc nie wybrzmi w otwartym oknie przekleństwem. Jest milcząca, zdradliwie cicha. Na polu przeciwdziałania takiej przemocy mamy jeszcze dużo, bardzo dużo do zrobienia.


W przesyłce z książką „Żadnej przemocy!” znalazłam kamień. Biały, gładki otoczak. Ważyłam go chwilę w dłoni, zastanawiając się, co oznacza jego obecność w paczce. Wyjaśniła mi to poruszająca historia, którą Astrid przytoczyła w swoim przemówieniu. Opowiada ona o matce, która uznała, że jej synek zasłużył na baty, wobec czego kazała mu poszukać dla siebie rózgi. O tym, co się wydarzyło potem, przeczytacie sami, ja napiszę tylko tyle: biały kamień miał przypominać matce o obietnicy, którą wówczas złożyła synkowi.

Na parapecie w mojej kuchni też teraz leży biały kamień.

19 listopada  obchodzimy Międzynarodowy Dzień Zapobiegania Przemocy wobec Dzieci. To dobra okazja, by podarować komuś skromną książeczkę Astrid Lindgren z potężnym przesłaniem. Warto też – trzeba! – rozmawiać o przemocy z dziećmi, choć na pewno nie jest to miły ani łatwy temat. Pomóc tu (jak prawie zawsze!) mogą książki, takie jak np. „Małe” Stiny Wirsén, także wydane przez Zakamarki. 


Ten wydany w niewielkim podłużnym formacie picturebook już swoją minimalistyczną okładką zdradza swoje przesłanie, które znajdujemy zapisane czarno na białym w przedmowie. „Żaden dorosły nie ma prawa zachowywać się tak, że dziecko się boi. Żaden dorosły nie ma prawa bić dzieci”.


Dalej są rysunki. To one, wymowniej niż tekst, trafiają czytelnika prosto w serce. Pomagają zrozumieć, utożsamić się z Małym lub z nim współodczuwać. Krąglutkie, słodkie Małe jest zadowolone i spokojne, gdy w domu nikt się nie kłóci. Siedzi na podłodze i bawi się przytulanką. Ale uważne oko od razu wychwyci, jak bardzo jest samotne. Ani ojciec (na kanapie, z gazetą), ani matka (przy laptopie), nie zwracają na nie uwagi. Ale potem jest gorzej, o wiele gorzej. Zaczynają się oskarżenia, krzyki, awantury. Jedno z rodziców odchodzi. „Nikt nie usypia Małego. / Małe musi położyć się samo”. Na szczęście nie jest całkiem samo – obok są inni duzi, którzy pomogą, gdy małe się boi. Jeśli im się o tym opowie.


Ta niewielka obrazkowa książka jest więc dodającym otuchy uściskiem – „Nie jesteś sam” – dla małych doznających przemocy, i jednocześnie apelem: „Miej oczy otwarte, reaguj” – kierowanym do wszystkich dużych, którzy mogą pomóc.

 

Astrid Lindgren, Żadnej przemocy!, il. Stina Wirsén, tłum. Anna Węgleńska, wyd. Zakamarki, Poznań 2020.
Wiek: 12+


Stina Wirsén, Małe, tłum. Katarzyna Skalska, wyd. Zakamarki, Poznań 2020.
Wiek: 3+

niedziela, 8 listopada 2020

Jedyna taka Ester

Nie jestem pewna, czy dziecko będzie chętnie wracało do tej lektury, jak głosi tekst na okładce, ale z pewnością dobrze ją sobie zapamięta. „Jedyna taka Ester” to książka, która trzyma w napięciu, serwuje niełatwe emocje i zmusza do konfrontacji ze stereotypami, o których istnieniu wolelibyśmy nie pamiętać.

 


Każdy z nas znał kiedyś lub zna teraz jakąś Ester. Moja miała na imię Tinka. To znaczy Justyna, ale zwała się Tiną, bo tak było ciekawiej, oryginalnej. Tinka, tak jak Ester, umiała być duszą towarzystwa, brylować na podwórku, twierdziła, że niczego się nie boi. Opowiadała o swoim tacie, który pracował w dalekim kraju i przysyłał jej paczki pełne cudownych prezentów. Gdy w końcu kiedyś udało mi się zaskarbić uwagę Tiny i pójść z nią do jej domu, przeżyłam rozczarowanie podszyte niepokojem. Mieszkanie było małe, puste i brudne, unosił się w nim dziwny zapach i z każdego kąta wyzierał smutek.

Tytułowa Ester to dziewczynka po przejściach. Straciła matkę, jest wychowywana przez zabieganego i zapracowanego ojca. Musiała zmienić szkołę, większość dnia jest pozostawiona sama sobie, robi zakupy, przygotowuje posiłki, sprząta. Którejś nocy musi odebrać koci poród…


Próbując pokolorować swój niewesoły świat, Ester fantazjuje i pozwala wierzyć innym w te fantazje. Jak np. w tę, że Greta Garbo to jej mama, która wcale nie umarła, tylko jest aktorką i mieszka w Nowym Jorku. „Nie wierzę w Boga ani w to, że mama zamieniła się w anioła w niebie. Więc wymyśliłam tę historię z Gretą Garbo. Ona jest moją mamą na niby” – stwierdza wprost Ester. I eksperymentuje, testuje, jak daleko świat dorosłych pozwoli jej się posunąć w konfabulacjach. Ucieka, lawiruje, łamie szkolne zasady. Kradnie w sklepie i kłamie prosto w oczy dorosłemu, który ją na tym przyłapał. Czytelnik (nie tylko ten mały!), czuje się nieswojo, tak jak nieswojo zaczyna czuć się Signe bohaterka książki, której oczami patrzymy na Ester. Wkrótce szufladkujemy Ester, które to etykietowanie zostanie nam w pewnym momencie wytknięte. Zawstydzimy się wówczas własnej małostkowości i tendencji do zawierzania kliszom. 

„Jedyna taka Ester” to opowieść oszczędna w słowach, nieprzegadana, po szwedzku bezpośrednia. Narracja pierwszoosobowa prowadzona jest klarownie, prostym językiem, łatwym w odbiorze dla dzieci z pierwszych klas szkoły podstawowej, wciąż zdobywających swoje czytelnicze szlify. Treść uzupełniają równie minimalistyczne, czarno-białe rysunki i lekkiej, pospiesznej kresce. 

To potrzebna, ważna książka. Po pierwsze pozwala dostrzec problem dzieci opuszczonych psychicznie i społecznie – i to pomimo teoretycznej pieczy sprawowanej nad nimi przez system (Ester spotyka się na przykład regularnie z pedagogiem szkolnym). Po pierwsze pokazuje małemu czytelnikowi, że obok dorosłych, którzy sobie nie radzą, zawsze są tacy, którzy sobie radzą i to do nich wtedy trzeba się zwrócić (Ester dzwoni w środku nocy do mamy Signe, by ta pomogła rodzącej kotce). Po trzecie pokazuje, jak niebezpieczne i krzywdzące są stereotypy i postrzeganie innych przez pryzmat kilku wybranych zdarzeń i sytuacji.



Anton Bergman, Jedyna taka Ester, il. Emma AdBåge, tłum. Marta Wallin, wyd. Widnokrąg, Piaseczno 2020.
Wiek: 8+