sobota, 12 maja 2018

Przedpremierowo: Nieodgadniony


Kiedyś, gdy w rozmowie wspomniałam liceum, do którego chodziłam, usłyszałam: „Ach, do tego, które wygląda jak Hogwart?” Pomyślałam, że to całkiem trafne porównanie, choć sama mojego ogólniaka nigdy tak nie postrzegałam. Trudno się jednak dziwić – ukończyłam go dokładnie w roku premiery „Harry’ego Pottera i Kamienia Filozoficznego”.



Szkoła średnia jest popularną sceną zdarzeń rozlicznych powieści młodzieżowych, zarówno obyczajowych, jak i fantastycznych. W Wikipedii znaleźć można całą kategorię „Novels set in schools”. Rola szkoły jest dla nastolatka szczególna – to przecież nie tylko miejsce nauki, lecz także scena dla miłosnych komedii i tragedii oraz laboratorium interakcji społecznych, w którym testuje się swoje lęki, słabe i mocne strony.


Akademia Ellinghama wykreowana przez Maureen Johnson jest wyrazistym centrum zdarzeń opisanych w książce. Umiejscowiona na górzystych terenach stanu Vermont od samych swych początków w roku 1936 przyjmowała tylko najwybitniejszych uczniów: młodzież z pasjami, talentami, niecodziennymi poglądami na świat. Uchodziła za „nowego typu szkołę, w której osoby wyjątkowe (…) mogą uczyć się we własnym tempie, własnymi metodami i tak jak im odpowiada". Szkoła oferowała dwa lata nauki – trzeci i czwarty rok liceum – realizowanej w indywidualnym programie dostosowanym do ucznia, pod okiem wybitnych nauczycieli. Nauki, co warte podkreślenia, całkowicie bezpłatnej. Albert Ellingham był jednym z najbogatszych obywateli Stanów Zjednoczonych, filantropem, którego dzieło trwało i słynęło w całym kraju, mimo że sam pomysłodawca od dawna nie żył.

Trzeba jednak rzetelnie powiedzieć, że do rozgłosu wokół szkoły przyczyniły się nie tylko jej wysoki poziom czy niesztampowa organizacja. Akademia Ellinghama już w swych początkach zyskała mroczną sławę za sprawą dwóch tajemniczych morderstw i zaginięcia. W kwietniu 1936 roku żona oraz córka właściciela szkoły wyjechały na przejażdżkę. Dziecko nie odnalazło się nigdy, matka została wyłowiona z jeziora jakiś czas później. Tego samego dnia życie straciła także jedna z najzdolniejszych uczennic Akademii – jej zwłoki znaleziono w tunelu łączącym budynek szkoły z domkiem położonym na wysepce usypanej na środku sztucznego jeziora.
Jedynym śladem po sprawcy był list, ułożony z liter wyciętych z gazet. List-zagadka, łamigłówka, gra logiczna, której przez lata nikomu niestety nie udało się rozwiązać. Jej autor, określający się mianem Nieodgadnionego, wciąż takim pozostawał.


To właśnie ta sprawa i jej konsekwencje przyciągnęły do Akademii Ellinghama młodą wielbicielkę zagadek kryminalnych Stevie Bell. Nieco aspołeczna, wiecznie pogrążona w rozmyślaniach dziewczyna, której największym marzeniem było stanąć nad zwłokami, uczestniczyć bezpośrednio i od samego początku w dochodzeniu, nie sądziła, że jej zgłoszenie zostanie w akademii zaakceptowane. A jednak tak się stało.

„Choć kochamy cię całym sercem, nasze ty dziwadełko, nie mamy bladego pojęcia, dlaczego cię przyjmują do tej szkoły” – podsumowali tę decyzję rodzice. Stevie nigdy nie miała z nimi wspólnego języka. Czuła, że ich rozczarowuje, że woleliby, by była zwyczajną, roztrzepaną, głośną nastolatką, która umawia się na piżamowe imprezy i kocha zakupy w galeriach handlowych. Tymczasem mieli córkę, która większość czasu spędzała w słuchawkach na uszach, wpatrzona w monitor laptopa, właściwie nie miała „analogowych” przyjaciół,  interesowała się morderstwami i cierpiała na regularne napady ataków lękowych.

Jak można się domyślić, nauka w Akademii Ellinghama była dla Stevie szansą na życiową zmianę. Wśród sobie podobnych rówieśników, równie zakręconych, dziwnych, interesujących się nietypowymi rzeczami, miała szansę poczuć się normalnie i swobodnie. Jak u siebie. Tym właśnie miała stać się dla niej Akademia Ellinghama. Drugim domem.


Jednak Stevie, wyczulona na punkcie ludzi, bystra obserwatorka o analitycznym umyśle, już na początku stwierdziła, że coś jest nie tak. W Akademii panowała dziwna atmosfera, w powietrzu czuło się unoszącą tajemnicę, a relacje między mieszkającymi tu uczniami wydawały się napięte i dziwne.
Chyba nikt nie przypuszczał, że sprawy mogą zajść tak daleko, a Akademia Ellinghama znowu trafi na czołówki gazet, i to bynajmniej nie z powodu wybitnych efektów nauczania.

Szczerze powiem, że nie znałam wcześniejszych książek Maureen Johnson, mimo że w Polsce ukazało się ich już kilka (m.in. młodzieżówka „13 małych błękitnych kopert”), nie miałam więc żadnych oczekiwań wobec tej powieści. Po prostu zasiadłam i zaczęłam czytać. I niemal od razu wiedziałam, że będzie to jedna z tych książek, które chce się przeczytać od razu do końca, żeby wiedzieć co, jak, dlaczego, poznać rozwiązanie, zrozumieć. Ale nie ma lekko. „Nieodgadniony” to dopiero pierwsza część trylogii – druga, zatytułowana „Vanishing Stair” ma się ukazać w USA 22 stycznia 2019 roku. Trzeba będzie uzbroić się w cierpliwość!

Co sprawia, że książkę czyta się tak dobrze?

Po pierwsze: bieg zdarzeń. Autorka zastosowała zabieg jednoczesnego prowadzenia akcji współcześnie i w przeszłości. Czytelnik śledzi więc bieżące zdarzenia, a jednocześnie cofa się do lat 30. XX w., co pozwala mu „osobiście” poznać sprawę. Dokonuje się to nie tylko poprzez narrację, lecz także w lekturze raportów z przesłuchań ówczesnych mieszkańców Akademii Ellinghama.

Po drugie: bohaterowie. Są psychologicznie autentyczni, żywi i… bardzo dzisiejsi. Książka w swej oryginalnej wersji została wydana w 2018 roku, zawiera się więc w niej aktualny obraz współczesnych nastolatków, z całym ich upodobaniem do technologii i mediów społecznościowych. Są więc tutaj gwiazdy YouTube’a i seriali online, powieści w odcinkach publikowanych w sieci i prowadzonych na Pintereście serwisów – młodzi ludzie nierozstający się ze swoimi telefonami i słuchawkami. Jestem pewna, że nastoletni czytelnicy z łatwością się z nimi utożsamią, tym bardziej, że bohaterowie pierwszoplanowi: Stevie, Janelle, Nate, Dawid to barwne postaci, reprezentujące różnorodne typy osobowości (bardzo uproszczając: wrażliwa lesbijka o technicznym umyśle, zakompleksiony, nieśmiały humanista, gogusiowaty, ironizujący, pewny siebie przystojniak itd. itp.).

Po trzecie: język. Wartkie, dobrze poprowadzone dialogi, odpowiednio wyważona porcja kolokwializmów i młodzieżowego żargonu, humor sytuacyjny, a do tego krótkie, ale malownicze opisy vermonckiej jesieni – zwróciłam na nie uwagę, bo miałam przyjemność być kiedyś w Vermont jesienią. Ta pora roku wygląda tam właśnie tak wyjątkowo, jak to opisano w powieści: „szeleściło głośniej, drzewa szumiały bardziej dramatycznie i znacznie mocniej wiało”. Urok tych opisów jest z pewnością także dziełem tłumacza Pawła Łopatki, który zadbał o ujmujący liryczny akcent tych fragmentów. Jednocześnie nie zapomniał o kwestiach praktycznych, mianowicie o przypisach, których, muszę przyznać, bardzo mi we współczesnej literaturze młodzieżowej brakuje (rozumiem, że dzisiaj wszystkie informacje można sobie wyguglać, ale mimo wszystko…).

„Nieodgadniony” to zręcznie napisany dreszczowiec, który wciągnie bez reszty zarówno nastolatka, jak i dorosłego i nawet po odłożeniu na półkę nie pozwoli ucichnąć myślom, wciąż uparcie podążającym niewyraźnym śladem mrocznej tajemnicy.

Spójrz, zagadka, czas się bawić,
Użyć sznura, spluwę sprawić?
Ostre noże lśnią tak cudnie.
Trutka wolna, działa trudniej.

Jezioro Champlain. Fot. własna
Maureen Johnson, „Nieodgadniony”, tłum. Paweł Łopatka, wyd. Poradnia K, Warszawa 2018.
Wiek: 12+
Premiera książki: 23 maja 2018

2 komentarze:

  1. Dziękuję bardzo za miłe słowa. Pozdrawiam, Paweł Łopatka

    OdpowiedzUsuń
  2. PS Zachęcam Panią do lektury 'Znikającego stopnia'.

    OdpowiedzUsuń