czwartek, 29 marca 2018

Książkowy wielkanocny zajączek


Garść wolnych chwil podczas ferii wiosennych warto wykorzystać na przeczytanie jakiejś książki. Odgońmy dzieciaki od telewizorów i tabletów! Skoro wiosna wciąż się ociąga z ładną pogodą, sami musimy sobie osłonecznić ten czas miłą lekturą!




Przygotowałam dla Was cztery książkowe polecanki dla dzieci już samodzielnie czytających – „podstawówkowiczów”, zarówno z młodszych, jak i starszych klas.

PODSTAWÓWKOWICZE MŁODSI 6–9 LAT

1. SŁOŃ ERIKI

To jest tak pięknie wydana książka, że na początku po prostu chce się ją obracać w rękach, gładzić okładkę, kartkować, ważyć ciężar w dłoni. Też tak macie, że urzeka Was zewnętrzna forma książki? W tym przypadku naprawdę nie ma co szczędzić pochwał, bo wszystko tu jest dopracowane do najmniejszego szczegółu. Projekt okładki, niezwykle poręczny format książki, szycie, przyjazny dla oka papier, odpowiednio duży dla dziecka font i wygodna interlinia, urocze ilustracje. Tak właśnie powinna wyglądać książka dla początkującego czytelnika.



Sama historia jest dość prosta: Erika dostaje na urodziny… słonia. W zasadzie to znajduje go pod drzwiami swego domu i początkowo nie wie, kto go tam zostawił. Trąb jednak od razu zdobywa jej serce, więc dziewczynka ochoczo go przygarnia. Wkrótce jednak zaczynają się problemy, które naturalną koleją rzeczy muszą się pojawić, gdy przetrzymuje się zwierzę w tak nienaturalnym dla niego środowisku: słoń niszczy różne rzeczy i ciągle jest głodny. Zaspokoić jego apetyt nie jest łatwo! Potrzebuje w końcu aż 150 kilogramów jedzenia dziennie.


Jego obecność zaczyna też przeszkadzać sąsiadom, i w domu Eriki pojawia się niespodzianie niezbyt sympatyczna paniusia z Departamentu Egzotycznych Zwierząt, która oświadcza dziewczynce, że ta nie ma prawa do trzymania zwierzęcia, a jego miejsce jest w zoo. Erika żadną miarą nie zgadza się z taką decyzją i postanawia słonia ukryć, co, jak można przypuszczać, nie okaże się łatwe.

Po lekturze książki natknęłam się w sieci na kilka krytycznych uwag, dotyczących prawdopodobieństwa różnych zdarzeń przedstawionych w książce, na czele z faktem, że dziesięciolatka mieszka samotnie i musi troszczyć się o swoje finanse, bo jej prawny opiekun „najczęściej zapomina o jej obecności”. Te zarzuty jakoś do mnie nie trafiają – od pierwszych zdań książki jasne jest, że opowieść nie rości sobie prawa do realizmu. Wystarczy spojrzeć na słonia kąpiącego się w wannie albo jadącego z Eriką samochodem. Pamiętacie może książkę Anny Moszyńskiej „Hipopotam”? Tam główny bohater, wielki hipopotam, stanął nagle na progu mieszkania państwa Karolów i wymruczał: „Ja chcę iść do was do łóżka…”. Pan Karol zaprosił go więc do środka, i hipopotam został tam na dłużej, co podobnie jak w „Słoniu Eriki” trudno uznać za szczególnie realistyczne, za to z pewnością zabawne, emocjonujące i  - w końcówce książki – wzruszające.


Sylvia Bishop, Słoń Eriki, tłum. Barbara Górecka, il. Ashley King, wyd. Zielona Sowa 2018.

2. HEDWIGA

„Hedwiga” Fridy Nilsson to kwintesencja szwedzkości w literaturze dla dzieci, jeśli wiecie, co mam na myśli. Mamy więc niepokorną siedmiolatkę, z głową pełną pomysłów i własnych, czasem zaskakujących, przemyśleń, mamy zróżnicowaną grupę dorosłych bohaterów, którym daleko do doskonałości, jest też szwedzka prowincja, i społeczność z jej zasadami i przekonaniami.

Główna bohaterka wraz z początkiem książki rozpoczyna szkolną karierę. Szkoła znajduje się na odludziu, a Hedwiga „mieszka jeszcze dalej” w Domu na Łąkach. Jest jedynaczką, a w okolicy nie ma żadnych dzieci, i Hedwiga „całą wieczność czekała, aż zacznie się szkoła”.

Poznanie szkolnych koleżanek i kolegów, znalezienie się w różnych, nowych dla niej sytuacjach, relacje z nauczycielami, współdziałanie w grupie, samodzielne radzenie sobie z mniejszymi i większymi problemami – to wyzwania, które czekają Hedwigę w najbliższym roku. Towarzyszymy jej przez tych dwanaście miesięcy, obserwując, jak świętuje adwent i Boże Narodzenie, swoje urodziny, Wielkanoc, a wreszcie przygotowuje się do wakacji. Taki układ książki – 23 krótkie rozdziały opowiadające niezależnie od siebie o różnych zdarzeniach z życia Hedwigi – pozwalają sięgać po książkę, gdy chcemy podsunąć dziecku lekturę tematycznie związaną z jakimś zagadnieniem, okresem czasowym czy konkretnym zdarzeniem. 


Jak wielu dobrym szwedzkim książkom dla dzieci, także i tej udała się sztuka połączenia w jednym przekazie dystansu do pewnych społecznych kwestii (np. chodzenie do kościoła) i wyraźnego opowiedzenia się za określonymi postawami wobec innych ludzi (tolerancja, szacunek, prawdomówność, troska) i zwierząt. Hedwiga jest rozbrykana, chwilami bezmyślna, czasami jej pomysły oscylują na granicy ryzyka i bezczelności (co swoją drogą wywołuje salwy śmiechu u czytelników – młodszych i starszych), zawsze jednak z jej działań płynie konkretna nauka. Dla niej samej, i dla młodego czytelnika.


Frida Nilsson, „Hedwiga”, il. Anke Kuhl, tłum. Barbara Gawryluk, wyd. Dwie Siostry 2017.

PODSTAWÓWKOWICZE STARSI 9–14 LAT

3. ZWIERZOCHŁOPIEC

Brytyjski satyryk, prezenter telewizyjny i pisarz David Baddiel jest laureatem konkursu na najzabawniejsze książki dla dzieci „Best Laugh Out Loud Book” w kategorii wiekowej 9–13 lat. Po lekturze jego „ZwierzoChłopca” wcale mnie to nie dziwi, bo rzeczywiście, świetnie się przy tej książce z córką bawiłyśmy (tutaj recenzja Zuzy). A wcale nie byłam tego pewna, gdy zaczynałyśmy czytać – żadna z nas w końcu nie mieściła się w widełkach kategorii wiekowej (ona – 12 lat, ja – bez komentarza). Informacje na blurbie też nas nie przekonały: „W ciągu kilku dni chłopiec przeżyje mnóstwo przygód. Wiele nauczy się o zwierzętach”. Hmm, o czym w zasadzie jest ta książka? – zastanawiałam się. O wycieczce szóstoklasistów na farmę?
A potem zaczęłyśmy czytać i wszystko stało się jasne.

Malcolm nie cierpi zwierząt. Nie cierpi, bo cała jego rodzina je kocha, uwielbia, zachwyca się nimi, adoruje, rozpieszcza. W domu wszędzie pełno jest zwierząt wszelkiej maści, i nie ma takiego osobnika, który pojąłby, że dla Malcolma zwierzak otrzymany w prezencie urodzinowym to nic fajnego, bo on marzy o laptopie. Jakby tego było mało, Malcolm zostaje zmuszony do wyjazdu na klasową wycieczkę na farmę ze zwierzętami. Wszyscy oczekują, że będzie się tam dobrze bawił, a nawet, że wreszcie pokocha zwierzęta i przestanie być w rodzinie czarną owcą. 

Malcolm, owszem, przestanie być, ale… chłopcem. Tak! Wszystko z powodu zaklęcia rzuconego przez tajemniczego kozła K-Paxa. Malcolm popatrzy na świat z zupełnie innej perspektywy. I to nie jednej!
Muszę przyznać, że ten niespodziewany obrót zdarzeń zaskakuje i kieruje opowieść na nieco zwariowane, nieodgadnione tory. W zasadzie do samego końca nie jesteśmy pewni, czy główny bohater wyjdzie z tej historii obronną ręką, czy też los da mu prztyczka w nos. A po drodze rzeczywiście jest wiele okazji do śmiechu – dużo tu dobrych dialogów i zabawnych, „krzywych” tekstów w stylu: „Próbuję przynieść ci ulgę i uwolnić cię od tych dziwacznych i bolesnych urojeń. A także od tego imienia, które jest nieco staroświeckie jak na chłopca w tym wieku (…) Brzmi tak, jakbyś miał pięćdziesiąt cztery lata i pracował jako kierownik regionalny w TESCO”. 


Dobrą zabawę gwarantują też bohaterowie – zwierzęce, ale też ludzkie oryginały, takie jak nauczyciel pan Barrington czy weterynarz Braden. Moim ulubieńcem jest jednak szynszyla Cacuś, która co prawda za wiele nie mówi, ale jest bardzo ważną postacią tej opowieści. Nie umiem przestać się uśmiechać, gdy patrzę na rysunek tego zwierzątka o dużych uszach i okrągłych oczkach. No właśnie, jeszcze jeden atut książki – ilustracje Jima Fielda, którego znamy m.in. z serii „Królik i Misia”.


David Baddiel, ZwierzoChłopiec, il. Jim Field, tłum. Agnieszka Kalus, wyd. Lemoniada 2017.

4. SERAFINA I ZMIENNOKSZTAŁTNY KOSTUR

Seria o „Serafinie” Roberta Beatty’ego jest jedną z naszych ulubionych. Czekamy niecierpliwie na każdą kolejną część – w Polsce dotychczas ukazały się dwie z trzech. Jeśli jeszcze ich nie znacie, gorąco zachęcam do lektury. O „Serafinie i czarnym płaszczu” pisałam w maju zeszłego roku. Książkę recenzowała też moja córka na swoim blogu. Dzisiaj słów kilka o drugiej części, która nie nie tylko nas nie rozczarowała, ale wręcz zaostrzyła apetyt na więcej. 

Jeśli szukacie książki mrocznej, ale jednak niebędącej horrorem, tajemniczej, z wątkiem kryminalnym i paranormalnym jednocześnie, oscylującej na granicy jawy i snu, to jest właśnie „Serafina i zmiennokształtny kostur”. Już sam tytuł niepokoi – czym jest ten kostur, i w co się zmienia? Jakie może kryć w sobie moce? Takie pytania zadaje sobie także Serafina, która ponownie postanawia stanąć na wysokości zadania i jako Główna Łowczyni Szczurów w Biltmore, wybadać, jakiż to nienawistny szczur zagraża spokojnemu życiu właścicieli domostwa i ich przyjaciół. 

Z każdym kolejnym krokiem dochodzenia do prawdy, w dziewczynie narasta przerażenie. Moce, z którymi będzie musiała się zmierzyć są tak potężne, że nie da się z nimi walczyć z pozycji człowieka. Na szczęście Serafina jest nie tylko dziewczyną. Jest też pumoludem, zawsze gotowym do nieustępliwej walki, zwinnym, odważnym i nieposkromionym. W wirze zdarzeń Serafina będzie też musiała ponownie zadać sobie pytanie, kim chce być, do którego świata bardziej przynależy – ludzkiego czy zwierzęcego. I co bardziej ceni? Bliskość i wierność ludzkich przyjaciół czy wolność i swobodę zwierzęcego stada?


Tak jak w poprzednim tomie, tak i tutaj Beatty ciekawie i nieszablonowo zarysowuje sylwetki bohaterów. Na szczególną uwagę zasługują dwie nowe postaci kobiece – wyniosła lady Rowena, bogata nastolatka, która przybywa do Biltmore z wizytą i nie odstępuje na krok Braedena, przyjaciela Serafiny, co wzbudza w niej zrozumiały niepokój, oraz pokojówka Essie, bystra i szlachetna dziewczyna, której wparcie jest dla Serafiny niezwykle cennym aktem przyjaźni, której od zawsze tak bardzo była spragniona. Essie w swej prostocie i wielkoduszności bardzo przypomina mi pomywaczkę Rózię z „Małej księżniczki”, a mojej córce kojarzy się z kolei z Martą Sowerby z „Tajemniczego ogrodu”. Nie zdradzając zbyt wiele, napiszę tylko, że jedna z tych postaci nie okaże się tym, za kogo się podaje, a nawet tym, kim wydaje nam się, że jest.

Książka do samego końca trzyma w napięciu, wręcz nie pozwala zaczerpnąć oddechu, i, podobnie jak pierwszy jej tom, momentami zdumiewa brutalnością opisów i mrocznością wielu scen. Niezależnie więc od tego, ile bym nie widziała ośmiolatek na amerykańskich premierach kolejnych części, będę się upierała przy kategorii wiekowej 10+. Moja córka podziela to zdanie.
Czekamy na tłumaczenie trzeciej części „Serafina And the Splintered Heart” (po angielsku już mamy, nie mogłyśmy się powstrzymać).


Robert Beatty, Serafina i zmiennokształtny kostur, tłum. Jowita Maksymowicz-Hamann, wyd. Mamania 2018.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz