Kilka
lat temu w wydawnictwie, w którym wówczas pracowałam, wśród proponowanych
tytułów licencyjnych odkryłam książkę „Take Care, Son” Tony’ego Husbanda, w
której znany brytyjski rysownik opowiada ilustracjami (i niewielką porcją
tekstu) o chorobie demencyjnej swojego ojca. Ta niepozorna rysunkowa opowieść z
prostotą mówi o bardzo trudnej sytuacji i dramatycznych emocjach. Książka nie
ukazała się ostatecznie w języku polskim, szkoda, ale wtedy było chyba na nią jeszcze
za wcześnie – ta tematyka dopiero od niedawna istotnie zaznacza swoją obecność
na polskim rynku, także książki dziecięcej.
W
zeszłym roku ucieszyło mnie pojawienie się „Niezapominajki” – picturebooka opowiadającego
z perspektywy małej dziewczynki o ukochanej babci, która zapada na chorobę
demencyjną. W delikatnych, pogodnych,
przesyconych światłem ilustracjach Agnieszka Świętek pokazała najmłodszym
czytelnikom, że nie dla wszystkich babcia na zawsze pozostanie tą, która ugotuje,
zaceruje, przytuli, pocieszy.
Anna
Sakowicz poszła krok dalej, przekonując w swoich właśnie wydanych „Listach do
A.”, że może nadejść taki czas, gdy to babcię, jak małe dziecko, trzeba będzie
nakarmić, ubrać i przewinąć. To przejmująca relacja, która nie ucieka od
trudnych, często krępujących szczegółów i pokazuje chorobę Alzheimera taką,
jaką jest – postępującą, dramatyczną, niszczącą, odbierającą wszystko. Książkowa
babcia Tosia nie tylko myli swoją córkę z wnuczką, nie potrafi znaleźć drogi do
domu i zapomina właściwych słów. Ona zapomina także, czy jadła, czy nie,
zaczyna głośno przeklinać, choć nigdy wcześniej nie powiedziała brzydkiego
słowa, załatwia się pod siebie i nie jest już ani miła, ani uśmiechnięta.
Wyraźnie
widać, że autorka wie, o czym pisze – z posłowia dowiadujemy się, że na chorobę
Alzheimera cierpi jej mama. Książka jako świadectwo wypada bardzo prawdziwie,
przejmująco, mocno.
Mniej
przekonująco wypada natomiast jako literacka adaptacja. Kierując tę historię do
młodego czytelnika, Anna Sakowicz zdecydowała się zbudować ją jako opowieść
epistolarną. Listy do tytułowego A. pisane są przez Anielkę, wnuczkę babci
Tosi. Dziewczynka martwi się dziwnym zachowaniem babci i gdy dowiaduje się, że
winę za to ponosi niejaki Alzheimer, który zagościł w życiu babci, postanawia
do niego napisać i grzecznie poprosić, aby sobie poszedł.
To
ciekawy zabieg narracyjny i z pewnością takie działanie ma również wartość
autoterapeutyczną, kłopot jednak w tym, że Anielka nie uosabia choroby w
wykreowanej przez siebie postaci pana A., po to by go ukonkretnić i łatwiej się
z nim zmierzyć. Ona naprawdę wierzy, że to jest jakiś obcy pan o nazwisku
Alzheimer, który mieszka fizycznie w pokoju babci, tyle że jest niewidzialny. Tu
trzeba zaznaczyć, że Anielka ma 10 lat (sic!), w każdym razie według informacji widniejących na blogu autorki.
I
to jest właśnie ten zgrzyt, który pojawia się na samym początku lektury i o
który czytelnik potyka się co jakiś czas, wraz z kolejnymi infantylnymi
wypowiedziami Anielki. Jak to możliwe, że jej rówieśnicy (jak mniemam
czwartoklasiści, bo w którymś momencie mowa o „pani od polskiego”, nie jest to
więc już etap edukacji wczesnoszkolnej) nie znają się wciąż na zegarku (element
nauczania w klasie pierwszej), że ona sama nie potrafi powtórzyć nazwy
Alzheimer (mój siedmioletni syn, któremu na głos czytałam książkę, w połowie
historii zapamiętał tę nazwę) i że przekręca wyrazy jak kilkuletnie dziecko,
mówiąc na przykład, że jej starszej siostrze hormony „bąbelkują”.
Zastanawiam
się, czy autorka, pisząc, nie wróciła pamięcią raczej do własnego dzieciństwa z
innej epoki – w klasie Anielki chłopcy ciągną dziewczynki za warkocze, a ona
sama „siedzi i robi rachunki” (!).
Być
może wystarczyłoby uczynić Anielkę wyraźnie młodszą, powiedzmy siedmioletnią, i
dostosować jej język i życiowe doświadczenia. Można też było postąpić odwrotnie
– usunąć zbyt dziecinne, nieprzystające do wieku bohaterki wypowiedzi i
wyraźnie zaznaczyć, że pisane przez dziewczynkę listy mają fikcyjnego,
wyobrażonego adresata. To pozbawiłoby opowieść tego bardzo niefortunnego
zgrzytu, który w jakimś sensie pozbawia bohaterkę wiarygodności.
Ta
kwestia jest istotna także dlatego, że każe zastanowić się, kto właściwie jest potencjalnym
odbiorcą „Listów do A.”. Jeśli rzeczywiście książka kierowana jest do odbiorców
10+, to postać Anielki okazuje się zdecydowanie zbyt infantylna. Dzieci w tym
wieku czytają Harry’ego Pottera, Ricka Riordana i przygodowe powieści Agnieszki
Stelmaszyk, i w „siuśmajtce” z opowieści Sakowicz mogą nie odnaleźć bohaterki,
z którą chciałyby się utożsamić. Z kolei młodszym odbiorcom, pierwszo- czy
drugoklasistom, trudność może sprawić nie tyle treść, bo ta będzie jak
najbardziej zrozumiała, lecz forma książki, skądinąd piękna, wysublimowana, ale
jednak, choćby z powodu drobnego fontu, trudna w czytaniu. Podobnie ilustracje
Ewy Beniak-Haremskiej, według mnie znakomite, zbliżone prostotą kreski do
obrazów Joanny Concejo i Zosi Dzierżawskiej, są jednak dla młodszego dziecka zbyt
metaforyczne w przekazie i zbyt surowe warsztatowo.
Wielka
byłaby szkoda, aby książka z tak szczerym i ważnym przekazem nie dotarła do
szerokiego grona młodych odbiorców, szczególnie by ominęła dzieci siedmio- i
ośmioletnie. Zatem z myślą o nich, kilka sugestii:
1.
To jest świetna książka już dla
siedmiolatka, pod warunkiem, że mu ją przeczytacie na głos.
2.
W książce nie jest wprost powiedziane, że
Anielka ma 10 lat, nie podkreślajcie więc tego.
3.
Młodszemu dziecku pozwólcie się z Anielką
utożsamić. Samodzielnie czytającego dziesięciolatka nie wyprowadzajcie z błędu,
gdy uzna, że bohaterka jest o kilka lat od niego młodsza. W tym konkretnym przypadku
będzie dla niego bardziej wiarygodna.
„Listy do A.” to z pewnością ważna pozycja także dla kogoś, kto ma w swoich najbliższych kręgach osobę chorą na Alzheimera i szuka sposobu, by opowiedzieć najmłodszym członkom rodziny o tym, co dzieje się z nią teraz i co będzie działo się wkrótce.
Opowieść
Anny Sakowicz niesie ukojenie i pociechę, także dlatego, że rodzina Anielki,
mimo niemożliwego happy endu, trwa, a jej członkowie wspierają się wzajemnie. I
choć to trochę wyidealizowany, hurraoptymistyczny obraz – nie zobaczymy konfliktów,
wzajemnych pretensji, osamotnienia małżonka/partnera i dzieci, a nastoletnia
siostra Anielki jest wyrozumiała i empatyczna, żadnego buntu wobec sytuacji w
domu – jest on budującym podsumowaniem, które młody czytelnik ma prawo otrzymać
i wziąć dla siebie z tej lektury.
Anna
Sakowicz, Listy do A. Mieszka z nami Alzheimer, il. Ewa Beniak-Haremska, wyd. Poradnia K, Warszawa
2019.
Wiek: 7+
Wiek: 7+
Dziękuję za opinię o książce. Jeżeli chodzi o wiek Anielki, to wkradł się błąd, bo w książce nie ma ona określonego wieku,a faktycznie na moim blogu w opisie książki pojawiła się ta informacja. Niestety błędna, a ja jej nie zauważyłam, po prostu skopiowałam z jakiejś księgarni opis książki i nie zauważyłam, że ktoś określił wiek dziewczynki. (Ja celowo tego unikałam). Przepraszam za to i już usuwam u siebie.
OdpowiedzUsuńRozumiem, dziękuję za informację. Określanie wieku bohatera to zawsze trudna i często trochę ryzykowna sprawa, bo młodzi czytelnicy przykładają do tego dużą wagę i często jest to dla nich punktem odniesienia. Bardzo często jest tak, że "nieadekwatny wiek" jest powodem odrzucenia przez dziecko książki. Serdecznie pozdrawiam!
Usuń