Recenzja książki "Działka dziadka działkowicza"
Moje dzieciństwo przypadło na czasy, w których posiadanie
działki było dość typowe dla rodzin mieszkających w blokach. Cieszyliśmy się
tym niewielkim obszarem do zagospodarowania, z dala od osiedlowej monotonii,
betonowych podwórek, zardzewiałych trzepaków. Do dziś mam w pamięci smak
agrestu, malin i czarnych porzeczek jedzonych prosto z krzaków, które okalały
działkę. Jej właścicielem też był dziadek, i podobnie jak w książce Katarzyny
Boguckiej, cała rodzina pomagała mu w pracach na działce, by później, zimową
porą, korzystać z jej owocowo-warzywnych plonów.
Opowieść o dziadku działkowiczu jest wierszowana, i zaczyna
się tak:
„Tak jak w każdym zwykłym mieście,
w moim spalin nie da znieść się”.
Dobrze jest mieć gdzie od tego uciec: znaleźć miejsce
spokojne, kojące, ciche, i w rodzinnym gronie spędzać tam letnie popołudnia i
weekendy. Na działce wypoczywa się, ale i pracuje. Każdy ma jakieś zadanie i z
zaangażowaniem mu się oddaje: koszenie, pielenie chwastów, podlewanie, sadzenie
kwiatów, oraz, oczywiście zbieranie owoców i warzyw.
Przy tych czynnościach
życie towarzyskie nie zamiera, przeciwnie – toczą się rozmowy, dziadek opowiada
bajki, bywa, że do dyskusji włączy się sąsiad z sąsiedniej działki, czasem
nastąpi wymiana dóbr natury: kartofelki za morelki! Bo przecież:
„Jedna z zasad działkowania
warta jest zapamiętania:
zbiorów nigdy nie wyrzucaj!
Jeśli sam ich nie chcesz jeść,
to po pierwsze: podziel się!”
Książka Katarzyny Boguckiej słowem i obrazem zachęca do
rodzinnej aktywności, do wspólnego przebywania na łonie przyrody i dbania nie
tylko o zdrowe odżywianie, lecz także o relacje z najbliższymi. Z typową dla
siebie nutą retro, w przygaszonej kolorystyce barw późnego lata, autorka maluje
przed czytelnikiem obrazy domowej krzątaniny kuchennej: oto cała rodzina bierze
udział w kiszeniu, wekowaniu, suszeniu, czyli w przygotowywaniu przetworów „(…)
na zimowy smętny czas / Takie letnie rarytasy / Każdy będzie chętnie jadł”.
Współczesnym dzieciom daje to pewne pojęcie o tym, jak rosną
warzywa i owoce i jakiej obróbce są poddawane, nim przyjmą postać dżemu czy
sosu do spaghetti. Dorosłych czytelników ujmuje z kolei nuta nostalgii:
„…bo gdy upał męczy w lecie,
nie ma nic lepszego w świecie
niż z syfonu zimnej wody
szklankę wypić dla ochłody”.
Ciekawie pomyślanym dopełnieniem książki są zamieszczone na
ostatnich stronach porady dotyczące m.in. suszenia ziół i owoców, mrożenia,
sporządzania przecierów i soków. Można tu znaleźć także przepisy, np. na
lemoniadę bazyliową albo ciasto z owocami, oraz bardzo przydatną tabelę sezonu
warzywnego i owocowego – praktyczna ściągawka dla wszystkich, którzy chcą jeść w
zgodzie z rytmem natury!
Chociaż książka opowiada o działce, autorka podkreśla, że
własny zielony zakątek uprawny można mieć również na balkonie albo nawet na
parapecie i hodować tam różne smakowitości, takie jak pomidorki koktajlowe, truskawki
pnące, groszek, stewię i ulubione zioła.
Katarzyna Bogucka, Działka dziadka działkowicza, WydawnictwoWidnokrąg 2016.
Wiek: 4+
O, to są też moje wspomnienia. Owoce z krzaka. Tak. A znasz piękne słowo "harenda", pachnące występkiem i przygodą? 😁
OdpowiedzUsuńNie znałam go, w każdym razie nie w takim znaczeniu! Zaciekawiłaś mnie, zajrzałam do poradni PWN, gdzie wyczytałam, że to regionalizm wielkopolski :) Fajne!
OdpowiedzUsuńhttp://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/isc-na-harende;7700.html
Książka piękna jak zwykle u Boguckiej, ale rymy niestety częstochowskie... :(
OdpowiedzUsuńZgadzam się, niestety. Nie mogę znaleźć na półce "Lalki Lolka", gdzieś mi się zawieruszył, bo chciałam sprawdzić, czy i tam nie była to najmocniejsza strona książki... Swoją drogą, już od jakiegoś czasu brakuje mi dobrej poezji dla dzieci. Lubię wiersze melodyjne, rytmiczne, z odrobiną refleksji - Czechowicza, Papuzińską, Wawiłow, Chotomską, Kulmową, Gellner (zwłaszcza Danutę), ale ile można czytać "klasyków"? Jakoś nie umiem spotkać takiej poezji wśród autorów współcześnie tworzących dla dzieci. Może coś polecicie?
OdpowiedzUsuńMam podobnie. Niestety. Może Rusinek, ale też nie wszystko, nie zawsze. Brakuje mi poetów młodego pokolenia, też tłumaczy poezji, którzy jak Barańczak brawurowo przetłumaczyliby dr. Seussa. Moje nadzieje budzi Agnieszka Wolny-Hamkało ("O tym jak paw wpadł w staw"), ale jeden paw nie czyni z niej poetki dla dzieci. Szkoda.
OdpowiedzUsuń