poniedziałek, 25 lipca 2016

Własny kawałek zieleni

Recenzja książki "Działka dziadka działkowicza"


Moje dzieciństwo przypadło na czasy, w których posiadanie działki było dość typowe dla rodzin mieszkających w blokach. Cieszyliśmy się tym niewielkim obszarem do zagospodarowania, z dala od osiedlowej monotonii, betonowych podwórek, zardzewiałych trzepaków. Do dziś mam w pamięci smak agrestu, malin i czarnych porzeczek jedzonych prosto z krzaków, które okalały działkę. Jej właścicielem też był dziadek, i podobnie jak w książce Katarzyny Boguckiej, cała rodzina pomagała mu w pracach na działce, by później, zimową porą, korzystać z jej owocowo-warzywnych plonów.




Opowieść o dziadku działkowiczu jest wierszowana, i zaczyna się tak:

„Tak jak w każdym zwykłym mieście,
 w moim spalin nie da znieść się”.


Dobrze jest mieć gdzie od tego uciec: znaleźć miejsce spokojne, kojące, ciche, i w rodzinnym gronie spędzać tam letnie popołudnia i weekendy. Na działce wypoczywa się, ale i pracuje. Każdy ma jakieś zadanie i z zaangażowaniem mu się oddaje: koszenie, pielenie chwastów, podlewanie, sadzenie kwiatów, oraz, oczywiście zbieranie owoców i warzyw. 





Przy tych czynnościach życie towarzyskie nie zamiera, przeciwnie – toczą się rozmowy, dziadek opowiada bajki, bywa, że do dyskusji włączy się sąsiad z sąsiedniej działki, czasem nastąpi wymiana dóbr natury: kartofelki za morelki! Bo przecież:

„Jedna z zasad działkowania
warta jest zapamiętania:
zbiorów nigdy nie wyrzucaj!
Jeśli sam ich nie chcesz jeść,
to po pierwsze: podziel się!”





Książka Katarzyny Boguckiej słowem i obrazem zachęca do rodzinnej aktywności, do wspólnego przebywania na łonie przyrody i dbania nie tylko o zdrowe odżywianie, lecz także o relacje z najbliższymi. Z typową dla siebie nutą retro, w przygaszonej kolorystyce barw późnego lata, autorka maluje przed czytelnikiem obrazy domowej krzątaniny kuchennej: oto cała rodzina bierze udział w kiszeniu, wekowaniu, suszeniu, czyli w przygotowywaniu przetworów „(…) na zimowy smętny czas / Takie letnie rarytasy / Każdy będzie chętnie jadł”.




Współczesnym dzieciom daje to pewne pojęcie o tym, jak rosną warzywa i owoce i jakiej obróbce są poddawane, nim przyjmą postać dżemu czy sosu do spaghetti. Dorosłych czytelników ujmuje z kolei nuta nostalgii:

„…bo gdy upał męczy w lecie,
nie ma nic lepszego w świecie
niż z syfonu zimnej wody
szklankę wypić dla ochłody”.




Ciekawie pomyślanym dopełnieniem książki są zamieszczone na ostatnich stronach porady dotyczące m.in. suszenia ziół i owoców, mrożenia, sporządzania przecierów i soków. Można tu znaleźć także przepisy, np. na lemoniadę bazyliową albo ciasto z owocami, oraz bardzo przydatną tabelę sezonu warzywnego i owocowego – praktyczna ściągawka dla wszystkich, którzy chcą jeść w zgodzie z rytmem natury!



Chociaż książka opowiada o działce, autorka podkreśla, że własny zielony zakątek uprawny można mieć również na balkonie albo nawet na parapecie i hodować tam różne smakowitości, takie jak pomidorki koktajlowe, truskawki pnące, groszek, stewię i ulubione zioła.

Katarzyna Bogucka, Działka dziadka działkowicza, WydawnictwoWidnokrąg 2016.

Wiek: 4+

5 komentarzy:

  1. O, to są też moje wspomnienia. Owoce z krzaka. Tak. A znasz piękne słowo "harenda", pachnące występkiem i przygodą? 😁

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie znałam go, w każdym razie nie w takim znaczeniu! Zaciekawiłaś mnie, zajrzałam do poradni PWN, gdzie wyczytałam, że to regionalizm wielkopolski :) Fajne!
    http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/isc-na-harende;7700.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Książka piękna jak zwykle u Boguckiej, ale rymy niestety częstochowskie... :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się, niestety. Nie mogę znaleźć na półce "Lalki Lolka", gdzieś mi się zawieruszył, bo chciałam sprawdzić, czy i tam nie była to najmocniejsza strona książki... Swoją drogą, już od jakiegoś czasu brakuje mi dobrej poezji dla dzieci. Lubię wiersze melodyjne, rytmiczne, z odrobiną refleksji - Czechowicza, Papuzińską, Wawiłow, Chotomską, Kulmową, Gellner (zwłaszcza Danutę), ale ile można czytać "klasyków"? Jakoś nie umiem spotkać takiej poezji wśród autorów współcześnie tworzących dla dzieci. Może coś polecicie?

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam podobnie. Niestety. Może Rusinek, ale też nie wszystko, nie zawsze. Brakuje mi poetów młodego pokolenia, też tłumaczy poezji, którzy jak Barańczak brawurowo przetłumaczyliby dr. Seussa. Moje nadzieje budzi Agnieszka Wolny-Hamkało ("O tym jak paw wpadł w staw"), ale jeden paw nie czyni z niej poetki dla dzieci. Szkoda.

    OdpowiedzUsuń