sobota, 12 grudnia 2020

Podpowiednik świąteczny: Zabójstwo Brangwina Kąkola

 

Jeżeli chcecie podarować nastolatkowi w prezencie świątecznym jakąś oryginalną, niesztampową książkę, to „Zabójstwo Brangwina Kąkola” będzie jak znalazł. Tytuł wskazuje na kryminał, i wątek kryminalny rzeczywiście jest tu obecny, ale równie dobrze można powiedzieć, że mamy do czynienia z powieścią fantasy albo przygodową. W dodatku obficie ilustrowaną i to w sposób niestandardowy – rysunki żyją tu bowiem własnym życiem, a nawet na przekór tekstowi.




Tytułowy Brangwin Kąkol, od czasów szkolnych przezywany ze względu na nazwisko Chwastem, jest elfim historykiem, któremu powierzono ważną misję – ma wyruszyć z (teoretycznie) pokojowym posłannictwem do sąsiedzkiego królestwa goblinów i wręczyć władcy podarunek: wyjątkowy klejnot będący symbolem dobrej woli i zgodnych sąsiedzkich stosunków od czasu zawieszenia broni przed pięciu laty. W regularnych raportach ma jednakże donosić elfickiemu wywiadowi wszystko, co podpatrzył i podsłuchał, aby zgromadzić szczegółową i aktualną wiedzę na temat społeczności goblinów i ich tajemniczego przywódcy – Ghohga Nikczemnego.

Naiwny Chwast nie ma pojęcia, że jest narzędziem w rękach króla Elflandu, który planuje bezlitośnie wykorzystać jego oddanie do okrutnych i zdecydowanie niepokojowych celów. Po przeprawie przez Góry Kościokrutne i dotarciu do Tenebrionu – gobliniej stolicy – Kąkol zostaje z honorami ugoszczony przez kolegę po fachu – archiwistę Werfla, nadwornego goblińskiego historyka. Zdaje się jednak tego nie dostrzegać, niemal nie odzywając się do przyjaźnie nastawionego, wygadanego gospodarza. Pamięta za to o raportach, które gorliwie śle za pomocą tajemniczej machiny pozwalającej posłom w terenie na przesyłanie myśli. Odbiornik przypomina prasę drukarską – pozwala uzyskać czarno-biały obraz tego, o czym myśli posłaniec. Jest jednak jedno „ale”: maszyna nie ukazuje tego, co widzi wysłannik, a tylko to, co ten sobie wyobraża… Uprzedzony do innych, nieufny i pełen lęków i traum z dzieciństwa Chwast raportuje więc, że Werfel „wygląda tak, że nie wiadomo, czy chce komuś uścisnąć rękę, czy odgryźć nos. Szpiczaste zębiska i tak dalej. Typowy szkaradny gobliński ryj”.


Czytelnik orientuje się, że „coś tu nie gra” mniej więcej po 100 stronach lektury. Przypominające średniowieczne drzeworyty ilustracje Eugene’a Yelchina ukazują czarno-białe drukowane raporty Brangwina Kąkola dla swego władcy. Raporty, w których pełno jest wyszczerzonych zębisk, łypiących złowrogo oczu, odrażającego jedzenia, mrocznych, ponurych wnętrz, a nawet odciętych głów należących do kobiet pożeranych przez mięsożerne rośliny. „Typowe obrazy goblińskiego obłędu”. No właśnie, „typowe obrazy” – tchórzliwy Chwastek myśli stereotypami, sięga do swoich pełnych uprzedzeń przekonań zamiast do obrazów, które ma faktycznie przed oczami, a które czytelnicy książki czerpią z narracji tekstowej. W niej Tenebrion jest miastem pięknym i gwarnym, jego mieszkańcy są gościnni, serdeczni, otwarci i mają duże poczucie humoru.

Czy Brangwin przejrzy na oczy, czy będzie do końca ślepo posłuszny królowi elfów, niezdolny do obiektywnego  osądu sytuacji i podjęcia własnych niezależnych decyzji?

„Zabójstwo Brangwina Kąkola” jest więc nie tylko opowieścią o knowaniu, spisku i zasadzce. To opowieść o stereotypach, szufladkach myślowych i schematach, które wyznaczają nasze działania, i choć ogólnie pomocne, mogą też, nieweryfikowane, prowadzić do poważnych błędów w ocenie rzeczywistości. Skalą jest tu nie tylko historia dwóch istot, lecz całych społeczeństw i narodów uwikłanych we wzajemne pretensje, roszczenia, rywalizujących ze sobą i toczących wycieńczające wieloletnie walki w obronie swoich własnych prawd, w świętym przekonaniu o swoich racjach.


Historia świetnie opowiedziana i znakomicie przetłumaczona przez Rafała Lisowskiego, przed którym stało m.in. niełatwe zadanie spolszczenia roślinnych imion i nazw własnych z zachowaniem ich znaczenia. Opowiadał o tym podczas spotkania online z autorami i redaktorką książki (nadal możecie je obejrzeć tutaj, zachęcam!). Przykładowo jedna z głównych i wyjątkowo podłych postaci powieści to Lord Ysoret Clivers, który w dosłownym polskim tłumaczeniu musiałby nosić nazwisko Przytulia, co nie brzmi zbyt okrutnie (mimo że przytulia czepna jest chwastem utrudniającym zbiory zbóż i sprawiającym, że mleko krów, które ją zjedzą, zsiada się). Trzeba było poszukać innej rośliny – jednym z pomysłów był bluszcz. Ostatecznie wygrał jednak dławisz i tak w polskim wydaniu mamy lorda Izoreta Dławisza.

Pisząc o „Zabójstwie Brangwina Kąkola” jako niebanalnej, niesztampowej książce, mogę wymienić co najmniej trzy powody, dla których warto właśnie tak ją określić. Po pierwsze oryginalne ilustracje, których wizualna narracja stoi w opozycji do tekstu. Po drugie – miks gatunków, po trzecie – groteskowość rysunków zaprzeczająca schematom magii i miecza oraz przewrotność pomysłu uczynienia smukłych eleganckich elfów podłymi, bezlitosnymi postaciami, a brzydkich, przysadzistych, szerokoustnych goblinów wielkodusznymi, pogodnymi, przyjacielskimi postaciami.


Edytorsko bardzo staranna, stylizowana na iluminowaną księgę powieść z pięknym exlibrisem do wypełnienia na wyklejce będzie wyjątkowym prezentem gwiazdkowym nie tylko dla młodego czytelnika.

M.T. Anderson, Eugene Yelchin, Zabójstwo Brangwina Kąkola, tłum. Rafał Lisowski, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2020.
Wiek: 12+

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz